poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział X - Sklep Borgina i Burkesa

Wraz z otwarciem drzwi do klasy wpadło mnóstwo zimnego powietrza, które poczułam na plecach. Trzęsłam się, ale nie z zimna - nie zważałam na to, że ktoś właśnie wszedł do klasy, w której się ukryłam i płakałam. Na początku myślałam, że to znów Snape - w końcu spotkałam go na korytarzu. Ale nie, to na pewno nie on. Głowę dalej miałam schowaną, tak, jakbym miała wrażenie, że wtedy wszyscy o mnie zapomną, jakby mnie nie było. Mimo, że nic nie widziałam, poczułam, że klasa trochę się rozświetla, tak, jakby ktoś zapalił lampę. Powoli podniosłam głowę, a tam zobaczyłam Dracona Malfoya stojącego przy oknie.
Już wstawałam, żeby opuścić pomieszczenie - wprawdzie to wszystko jest przez niego. Brzydziłam się jego osobą coraz bardziej, dlatego rozmowa z nim była najmniejszą rzeczą, jaką w życiu wtedy potrzebowałam.
- Mieliśmy się spotkać - Za moimi plecami rozległ się przeraźliwy głos, który tamtego dnia wypełniony był tak jakby lękiem. - A ty teraz uciekasz.
Zastanawiałam się nad odpowiedzią, lecz nagle bez wahania rzekłam:
- Mam powody, Malfoy. - Starałam się, aby mój głos zabrzmiał wystarczająco groźnie. Chyba mi sie udało.
- Granger, wiesz, że nie chcę się z tobą bawić w jakieś gierki. Skończmy sprawę z szafą i zostawię cię w spokoju.
Nagle na myśl przyszło mi pytanie, które powinnam zadać już dawno temu.
- Dlaczego wybrałeś mnie? W szkole jest mnóstwo osób które mogłyby ci w tym pomóc. - powiedziałam przez ramię, trzymając gorączkowo rękę na klamce.
- Trzymam wrogów jeszcze bliżej, Granger - uśmiechnął się tak, jak nienawidziłam - z gorliwością i kpiną. - Jakbym poprosił przyjaciół, mogliby mi na to nie pozwolić.
- To ty masz jakiś przyjaciół? - zapytałam, być może niegrzecznie. - Ach, no tak, Crabbe, Goyle i Pansy na pewno by ci zabronili.
W moim głosie wtedy znajdowało się tyle kpiny, że do końca nie byłam pewna, czy ten głos należy do mnie.
Spodziewałam się od niego jakiegoś głupiego komentarza na temat Harry'ego i Rona i nawet przygotowałam sobie w głowie odpowiedź, ale to, co powiedział, sprawiło, że mnie zatkało.
- To nie są moi przyjaciele. Mam mądrzejszych przyjaciół.
- Pansy chyba myśli inaczej - powiedziałam bardziej do siebie, ale chyba to usłyszał.
Między nami przez jakiś czas panowało milczenie. Nie miałam odwagi na niego spojrzeć, bo bałam się, że jego wzrok zamieni mnie w bryłę lodową. Ale miałam dziwne przeczucie, że się mi przygląda. Nie podobało mi się to.
- Poszukaj więcej informacji w bibliotece - powiedziałam, zerkając na okno, przy którym stał. - Ja już ci nie będę w niczym potrzebna.
- Wiesz, że nie lubię krzywdzić ludzi - zadrwił, a przed oczami zaczęły mi lecieć scenariusze z minionych lat. Zapamiętałam każde wydarzenie z jego udziałem - jak nazwał mnie szlamą w roli głównej. - Ale pamiętasz naszą umowę. W każdej chwili mogę załatwić tyłki twoim chłoptasiom.
- Myślę, że jesteś głupi.
- Nie uważam tak. Mój plan jest bardzo dobry, Gryfonko. - Ostatnie słowo podkreślił wysokim tonem głosu. Widocznie miał zamiar uświadomić mi, że należenie do domu Godryka Gryffindora wiąże się z wielką odwagą i poświęceniem dla przyjaciół.
- A tobie tej przebiegłości Ślizgona chyba brakuje - odpowiedziałam, lekko się uśmiechając. - Jakbyś trochę pomyślał, wiedziałbyś, że teraz wyjdę z tej klasy, pójdę do Wieży Gryffindoru i powiem o tym moim przyjaciołom.
Być może tego nie przemyślałam. Następne wydarzenia działy się tak szybko, że to, co widziałam zamieniło się w niewyraźne plamy. Malfoy wyciągnął różdżkę i zamknął za mną drzwi z wyraźnym trzaskiem na klucz, a mną cisnął pod ścianę, trzymając moje nadgarstki.
Przysunął swoją twarz do mojej, mówiąc powoli i bardzo wyraźnie.
- Mówiłem, że nie będę się z tobą bawić, Granger. Pomożesz mi. Teraz pójdziesz ze mną do Pokoju Życzeń, wypróbujemy coś na tę szafę, a ty posłusznie pobiegniesz do swojego Królestwa Książek i znajdziesz mi do cholery to zaklęcie.
Nawet nie zwróciłam uwagi, że teraz trzyma moją szyję. Powoli zaczął mnie dusić, a ja nie dawałam za wygraną. Wydusiłam z siebie jedynie jedno słowo, które być może było najbardziej odważnym słowem w moim życiu.
- Nie.
Wyciągnął różdżkę, a ja wyczytałam na jego twarzy zakłopotanie. Doskonale wiedziałam, że lada chwila trzepnie we mnie jakimś złym zaklęciem. Ale widocznie się bał. Błagałam, aby puścił - robiłam się coraz bardziej fioletowa i powoli brakło mi tchu. Drżącą ręką podniósł różdżkę do góry i szepnął: Imperio.
Klasa tak jakby się rozlała na sekundę - poczułam, że jestem niesamowicie lekka. Oddychałam już bezproblemowo i poczułam, że jestem wolna. Ruszyłam w stronę drzwi i każde kroki stawiałam tak lekko, jakbym była najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Spojrzałam na bok, gdzie szedł Malfoy. Widziałam, jak trzęsą mu się wargi, a jego powieki przeraźliwie mrugały. Ruszyliśmy w stronę Pokoju Życzeń i stanęliśmy przed kamienną ścianą.
Nagle przejście przed nami się otworzyło i przekroczyliśmy "próg". Szłam dobrze znajomą mi drogą prowadzącą do Szafy, której zagadkę miałam zadanie rozwiązać. Przez myśl nagle przebiegł mi Harry, ale odbiegł tak szybko, że nawet nie zauważyłam. Gdy stanęliśmy przed magicznym meblem, Malfoy powiedział szybko i gorączkowo:
- Wchodź.
Otworzył drzwiczki Szafy, a ja zgodnie z jego poleceniem weszłam. Nie bałam się - wszystko wtedy wydawało się nieważne, liczyła się tylko pomoc Malfoyowi. Zamknął drzwiczki i otuliło mnie przyjemne ciepło, a sekundę później przeraźliwy chłód. Stałam tam co najmniej trzy minuty, a później sama uchyliłam drzwi.
Na pewno nie znajdowałam się w Pokoju Życzeń, a to miejsce, w którym wtedy byłam znałam doskonale.
Sklep Borgina i Burkesa.
Wyszłam delikatnie i poczułam uderzającą we mnie falę zimna. Odruchowo zamknęłam za sobą drzwi i oplotłam siebie ramionami, bo szata wtedy wydawała się zbyt cienka, aby mnie ogrzać. Rozglądałam się gorączkowo i zdałam sobie sprawę, że nie czuję się tak wolno jak wtedy - wszystkie rzeczy zaczęłam sobie przypominać, ale jedyne, co zapamiętałam, to niewyraźne wspomnienia z Pokoju Życzeń, które zdarzyły się przed minutami. Czas mijał, a ja w końcu przypomniałam sobie wszystko. Siedziałam na zakurzonym krześle w sklepie, czekając, aż ktoś przyjdzie. Nie wiedziałam co robić.
Zbadałam Szafę ponownie. Nigdzie nie było jakiegoś magicznego wihajstra, które miałoby teleportować. Przypomniałam sobie zaklęcie, które Malfoy pewnego razu zapisał mi na kartce - odruchowo sięgnęłam ręką do wewnętrznej kieszeni szaty i wyciągnęłam zmierzwioną karteczkę z pochyłym pismem Ślizgona. Może jednak to działa na różne rozmiary, pomyślałam, dlatego wślizgnęłam się do środka i czytając zaklęcie, uniosłam różdżkę. Znów otuliło mnie ciepło i byłam pewna, że się udało. Z pewnością otworzyłam drzwiczki ale znów znajdowałam się w sklepie.
Równie dobrze mogłabym wyjść ze sklepu i poprosić kogoś o pomoc - ale Hogwart prawdopodobnie znajdował się wiele mil stąd, a ja tkwiłam w magicznej części Londynu, jakby w pułapce.
Zaczęłam łączyć ze sobą fakty.
Sklep Borgina i Burkesa znajduje się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Dzielnica równoległa do ulicy Pokątnej. Tam mogłabym pójść do jakiś znajomych czarodziejów po pomoc, ale to mogłoby być ryzykowne. Zawsze mogłabym wykraść jakąś miotłę i polecieć na niej do Hogwartu.
Ale na dworze panowała zamieć, a ja w lataniu byłam beznadziejna.
Przeczesałam włosy i poczułam zakłopotanie. Byłam zupełnie sama i nie wiedziałam, jak bez problemu się stąd wydostać.
Nastał czas, aby zbadać sklep.
Sklep Borgina i Burkesa był idealny dla czarnoksiężników - pełno tu było czarno-magicznych przedmiotów. Zdziwiłam się, że pomimo zamknięcia cały towar został na miejscu. Spojrzałam na wejście do sklepu, przy którym stał bliski rozpadowi wieszak. Podeszłam i zgarnęłam trochę kurzu z czarnego, wyblakłego materiału i zrozumiałam, że ktoś kiedyś zostawił tu swoją szatę. Tym idealnie mogłabym okryć herb Gryffindoru wyszyty na szacie w okolicach mojego serca. Poczułam lęk, gdy na zewnątrz dostrzegłam mnóstwo postaci w czarnych kapturach.
I przysięgam, że chyba ktoś mnie wtedy strzegł, bo w okolicach zaplecza usłyszałam pohukiwanie sowy.
Prawie biegiem ruszyłam w tamtą stronę. Przecież wtedy bez problemu mogłabym napisać list do Dumbledore'a, albo do Harry'ego i Rona i pewnie wyciągnęliby mnie stąd, nie musiałabym nawet wychodzić na zewnątrz. Po chwili gdy energicznie odsunęłam zasłonę, za którą usłyszałam pohukiwanie, wydałam z siebie jęk zażalenia.
Zobaczyłam tam jakąś mechaniczną sowę, która do nóżki miała przyczepioną karteczkę na sznurku: Przeklęta sowa. Odbiorca nadanego listu przez czarodzieja zostaje zaczarowany zaklęciem skrzydlatym, przez co wyrastają mu skrzydła. Trzydzieści pięć galeonów.
Na brodę Merlina.

~*~
Miałam wrażenie, że mój pobyt w sklepie Borgina i Burkesa trwał w nieskończoność - po tym, jak zajrzałam w głąb zaplecza i znalazłam jakieś stare księgi, które kartkowałam cały czas, zorientowałam się, że byłam tam tylko trzy godziny. Czas w mojej głowie leciał jak szalony, a tak naprawdę to czułam, że ktoś specjalnie trzyma wskazówki zegara, żeby sekundy stały się minutami, a minuty godzinami.
Siedziałam na podłodze za zasłoną, gdzie znalazłam przeklętą sowę i księgi. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, drewna i kurzu, od czego co jakiś czas kichałam. Byłam wyczerpana, a za oknem był już wzrok, dlatego co jakiś czas jednym okiem zaglądałam za zasłonę bojąc się, że jeden z tych zakapturzonych postaci, które widziałam zaledwie parę godzin wcześniej wejdą i mnie napadną.
Brzmiało to jak z jakiegoś głupiego mugolskiego filmu kryminalnego.
Księgi, które przeglądałam, zawierały tylko teorię i praktykę na temat czarnej magii - a jak każdy wie, to było mi wtedy najmniej potrzebne. Kiedy wdałam się w coraz głębsze rozmyślania, marzyłam, żeby ktokolwiek stanął drzwiach sklepu, aby mnie stamtąd zabrać i wrócić do Hogwartu. Jednocześnie bałam się każdego cienia, którego zauważyłam na murach ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Czułam się bezbronna i całkowicie niewinna - skoro Malfoy mnie tam przetransportował, dlaczego mnie stamtąd nie wyciągnął?
A może ktoś zauważył, że rzuca na mnie zaklęcie Imperius - jest to zaklęcie niewybaczalne, grożące Azkabanem. Aż ciarki mi przeszły na samą myśl o tym okropnym miejscu otoczonym przez Dementory. 
Znów spojrzałam na zegar.
Tik-tok-tik-tak.
Szukałam innych rzeczy, które mogły by przydać mi się w ucieczce. Każdy przedmiot emanował czarną magią, co naprawdę wydawało mi się okropne. Kiedy dobijała północ, chwyciłam zakurzony płaszcz, który wisiał na wieszaku tuż przy wyjściu. Miałam zamiar znów schować się na zapleczu i poczekać do świtu i jak najszybciej  dostać się do Hogwartu.
I przysięgam, że wtedy byłam na siebie okropnie zła, że nie zdołałam opanować sztuki teleportacji - mogłabym wtedy bezproblemowo deportować się do Hogsmeade i stamtąd ruszyć wprost do zamku.
Pomyślałam również znów o tym, czy ktoś zorientował się, że mnie nie ma - wprawdzie była noc i pewnie każdy leżał już w łóżkach okryty najcudowniejszą hogwarcką pościelą, a ja okryta byłam jedynie cienką szatą, która przykryta była pajęczyną i grubą warstwą kurzu, którego nie zdołałam usunąć.
Nim zamknęłam oczy, prawie podskoczyłam słysząc, że ktoś wszedł do sklepu.

Weszłam w głąb zaplecza, kryjąc się za dziwnie wyglądającymi mi kartonami. Zasłoniłam herb Hogawrtu wyszyty na mojej piersi, na wszelki wypadek, kiedy ktoś mógłby zobaczyć go w mroku. Wlepiłam wzrok w czubki swoich butów, bojąc się jak nigdy wcześniej.
Nagle uderzyła mnie wielka fala gorąca, kiedy usłyszałam ochrypły głos:
- Na pewno to tutaj?
- Tak, jestem tego pewny.
  Ta ostatnia wypowiedź, którą zdołałam usłyszeć, należała do Dracona Malfoya. Po chwili zorientowałam się, że do sklepu wkracza więcej osób. 
Draco odezwał się ponownie.
- To ta szafa - Słyszałam go coraz wyraźniej, widocznie podszedł bliżej źródła mojego pobytu w sklepie. - Jest pusta - szepnął, ale zdołałam go zrozumieć.
- Może deportowała się do innej? - Już inny głos obił się o moje uszy, dając sobie sprawę, że chodzi o mnie. - Albo może ktoś wyczuł, że jest Szlamą i ją zabrali?
Po sklepie rozległ się okropny śmiech, przez który poczułam ciarki na całym ciele.
- Trzeba przeszukać sklep - odezwał się pierwszy głos, a ja klęknęłam, całkowicie chowając się za kartonami, co sprawiło, że nie słyszałam ich tak wyraźnie. - Greyback i Carrow, stańcie przy wejściu, żeby nie przyciągnąć zaciekawionych spojrzeń. Ja przeszukam zawartość, może znajdę coś ciekawego. Malfoy, zaplecze.
I przysięgam na mojego kota Krzywołapa, że wtedy poczułam, jak serce podskoczyło mi do gardła.
Usłyszałam jego spokojny krok po kamiennej podłodze. Kiedy odchylił zasłonę i najpierw ruszył w przeciwną stronę, czułam, że w końcu i tak mnie zauważy. Trzymałam różdżkę za pazuchą tak mocno, że w mroku dojrzałam moje białe czubki palców. 
Zaplecze miało kształt prostokąta, było bardzo długie ale bardzo wąskie. Szerokość tego pomieszczenia za zasłoną pomieściłoby mnie dwa razy, mimo to okropnie się wierciłam.
Usłyszałam, że dotarł do końca i zauważyłam, że koniec jego różdżki lekko się świeci. To na pewno nie było zaklęcie Lumos, na pewno.
Odwrócił się na pięcie i powoli ruszył w moją stronę. Zamknęłam oczy dosłownie na chwilę, bo w tamtym momencie musiałam być ostrożna i zachować trzeźwy umysł.
Kiedy minął zasłonkę wpadł na jeden karton, przez co głośno wypuścił z siebie powietrze, a ja w duchu zaśmiałam się drwiącym uśmieszkiem. 
Po chwili nadszedł ten moment.
Nasze spojrzenia się zetknęły.
Pierwsze dwie sekundy trwały jakby w nieskończoność. Następnie tak zrobiło mi się słabo, jak zobaczyłam jak Malfoy opuszcza różdżkę, a słabe światełko gaśnie. Dostrzegając jego szare oczy w ciemności poczułam, że przechodzi mnie dreszcz. Wpatrywał się we mnie jakiś czas, a potem uniósł palec wskazujący do ust.
Opuścił zaplecze, a ja znów uklękłam i nie mogłam złapać tchu.
- Nic nie ma - powiedział Malfoy zdecydowanym tonem.
- No to wracamy - rozległ się ochrypły głos, gdy nagle do sklepu wszedł jeden z ich towarzyszy.
- Avery, ktoś powiedział, że widział na końcu ulicy jakąś podejrzaną czarownicę. 
- No to idziemy.

I wyszli.


__________________________________________________

Był to chyba najdłuższy rozdział, jaki zdołałam napisać - i wiem, że to właśnie on zasługuje na miano najlepszego na tym blogu.
Ferie skończyłam, ale mam cudowne pomysły na następne rozdziały.
Pozdrawiam!

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział IX - Oszukać cudzy umysł

Nic nie powiedziałam, a wokół nas rozległa się nieprzerywalna cisza. Dokładnie słyszałam każdy jego oddech, a jego szare oczy skierował na posadzkę. Po głowie przelatywały mi wszelakie myśli - jakim cudem istnieje ktoś bez ani jednego dobrego wspomnienia?
- Ale przecież... Pomyśl na przykład o...
- Nie.
Popatrzyłam w jego chłodne tęczówki - i nagle przed oczami zaczęły przelatywać mi różne sceny. Dużo krwi, mugole, szlamy... Mnóstwo przeróżnych kolorów, a po chwili ciemność, taka długa, że miałam wrażenie, że się w niej pochłonęłam. Poczułam na plecach dreszcz, gdy ujrzałam dwór Malfoyów. Szłam długą uliczką ze żwiru, wokół mnie rosły przeróżne gatunki roślin, których nigdy nie widziałam. Podniosłam głowę - na szarym i zachmurzonym niebie przelatywały sowy, a każda z nich przeraźliwie machała skrzydłami. Szłam i nie mogłam się zatrzymać, a wrota zamku były coraz bliżej. Ktoś położył zimną dłoń na moim karku, lecz nie mogłam obejrzeć się przez ramię. Czułam, że całe szczęście ze mnie wyleciało i nie musiałam widzieć przeraźliwych stworów, bo sama już wiedziałam, kto mi towarzyszy. Dementor znajdujący się po mojej lewej stronie sunął po żwirze jak pod wodą, a z jego paszczy wydobywał się dziwny dźwięk. Po mojej prawej stronie Stwór, który był mniejszy od tego pierwszego, zaglądał w moje oczy i mogłabym przysiąc, że coś do mnie syczy. Nagle stanęłam przed wrotami i ujrzałam, że moja ręka podnosi się do góry, żeby zapukać - lecz zamiast mojej zgrabnej dłoni i rękawa szaty ujrzałam bladą dłoń, która najprawdopodobniej należała do Dracona Malfoya. Gdy jego ręka wystukała na drzwiach donośne pukanie, usłyszałam bardzo wyraźnie kroki. Gdy drzwi się rozsunęły, w progach ujrzałam Lorda Voldemorta.
Upadłam.
Poczułam, że krzyczę. Nie mogłam wydobyć z umysłu tego widoku - przeraźliwych ślepi, kpiącego i drwiącego uśmiechu i bladej twarzy. Mogłabym przysiąc, że poczułam jak jego peleryna oplotła mnie i pochłonęła. Leżąc na zimnej posadzce założyłam dłonie na głowie i poczułam swoje puchate, kręcone włosy. Kiedy odważyłam się otworzyć oczy, ujrzałam Pokój Życzeń.
- Co Ty mi zrobiłeś? - zapytałam z wyraźną przesadą w głowie.
- Na dziś to wszystko, Granger. Widzimy się za tydzień. - I nagle zauważyłam, że trzymał w ręce różdżkę, którą pospiesznie schował do kieszeni szaty. Jego oczy utkwiły w sufit i ruszył przed siebie. Ominął mnie, a ja, leżąc na podłodze spróbowałam wszystko sobie wyobrazić jeszcze raz.

Wydarzenia tamtego wieczoru ciągnęły się za mną jak ogon przez następne trzy dni. Zarówno Harry jak i reszta moich przyjaciół zauważyli, że dzieje się ze mną coś niepokojącego.
- Hermiono, zjedz coś - Słowa Ginny tak jakby huknęły w moich uszach, a ja dalej bawiłam się widelcem. - Chyba się nie odchudzasz czy coś?
- Ej słuchajcie!
Głos Neville'a bardziej mnie pobudził, gdyż wbiegł do Wielkiej Sali i dosiadł się do nas, trzymając nowy numer Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie gazety ujrzałam kawałek jakiegoś miejsca, a ponieważ byłam rozkojarzona, przysunęłam się do niego i przeczytałam nagłówek.

SKLEP BORGINA & BURKES'A ZAMKNIĘTY

Spojrzałam na przyjaciół i zauważyłam, że śledzą tekst, więc zaczęłam czytać.

Dnia 25 listopada sklep Borgina & Burkes'a został zamknięty przez Ministra Magii. Działalność dotychczas trzymała się od 1863 roku (więcej na s. 4) na ul. Śmiertelnego Nokturnu 13B. 
Powodem zamknięcia były różne zgłoszenia przez czarodziejów, którzy skarżyli się na niesamowicie nieprzyjemny klimat.
"Gdy wszedłem do sklepu by obejrzeć jakąś szafę, która stała w kącie sklepu, sprzedawca grożąc mi różdżką kazał mi wyjść" - mówi jeden z klientów. Okazało się, że tajemnicza szafa wzbudzała wśród ludzi największe zainteresowanie, lecz sprzedawca odmówił jakichkolwiek informacji.
Więcej informacji na stronie 6.

- Ale jazda - odezwał się po ciszy Ron. - Jeszcze w te wakacje tam byliśmy, pamiętacie? Tam był Malfoy.
Wzdrygnęłam się na dźwięk tego nazwiska.
- Na pewno chodzi o Malfoyów - wtrącił Harry. - O nikogo innego na pewno nie chodzi.
Odruchowo zerknęłam na stół Ślizgonów. Wzrokiem przeleciałam wzdłuż, lecz tego, którego próbowałam odszukać, nie było. Mając głęboką nadzieję, że nikt tego nie zauważył, włączyłam się do rozmowy, która i tak nie miała żadnego skutku.
- A może byli tam Śmierciożercy - powiedział Neville, a w jego głosie wyczułam lęk. - W końcu mogą być wszędzie.
- Na przykład w progu Wielkiej Sali - Harry gestem wskazał nam wejście, gdzie stał Draco. Stał bez ruchu, jakby na kogoś czekał. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo w pewnym momencie zerknął na mnie.
- Malfoy nie może być Śmierciożercą - zerknęłam na Pottera. - Jest za młody. Sam-Wiesz-Kto na pewno nie przyjąłby go do swoich...
- Ale przecież jego ojciec jest jednym z nich. Bez problemu mógłby go w to wciągnąć.
- Nikt z nas nic nie wie.

Wieczór tamtego dnia spędziłam sama w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Harry, Ron i Ginny kończyli późny trening quidditcha, a ponieważ listopad powoli się kończył, za oknem już dominował zmrok. W głowie dalej miałam wydarzenie z Pokoju Życzeń - i nie wiedziałam w jaki sposób Malfoy wtargnął do mojego umysłu. Bałam się, że będzie robił to częściej, a jest to najbardziej nieprzyjemne uczucie, jakie w życiu miałam okazję doznać.
Ślizgon mnie intrygował - po tylu latach nienawiści on oczekuje ode mnie pomocy, a ja z drugiej strony oczekuje od niego akceptacji. Jego rodzina nigdy nie uznawała czarodziejów z mugolskich rodzin, ale coraz bardziej mam wrażenie, że Draco Malfoy się do mnie przyzwyczaja. Nie chciałam tego - wystarczyło pomyśleć o tym zimnym spojrzeniu, już czułam dreszcze na plecach.
Mimo wszystko chciałam poznać jego tajemnice.
Nie tracąc czasu, zebrałam wszystkie książki, pergaminy i pióro do torby i skierowałam się do wyjścia. Przechodząc przez portret wpadłam na zdyszanych Rona i Ginny.
- Mówię ci Hermiono - odparł z uśmiechem pan Weasley - trening w mroku jest jeszcze bardziej wyczerpujący.
- A ty gdzie idziesz? - zapytała Ruda, rzucając na mnie spojrzenie pełne ciekawości.
- Idę do biblioteki, potrzebuję pewnej książki. - przeczesałam włosy i nagle do głowy przyszło mi pytanie. - A gdzie jest Harry?
- Dobre pytanie. Pobiegł gdzieś, nie mówiąc dokąd.
Poszedł szukać Malfoya, odpowiedziałam sobie sama.
Zmierzając do biblioteki w duchu modliłam się, aby ich nie spotkać. Po czyjej stronie miałabym wtedy stanąć? Po stronie najwierniejszego i najbardziej oddanego mi przyjaciela, czy po stronie najbardziej znienawidzonego przeze mnie Ślizgona, który co każdy krok mi grozi?
Naiwna Hermiono, na pewno byś uciekła.
Do godziny policyjnej pani Pince zostało mi dwadzieścia minut, dlatego wysyłając jej ciepły uśmiech zniknęłam za regałami. Czując charakterystyczny zapach kurzu i starych ksiąg szukałam wzrokiem jakiegoś przydatnego tytułu. Gdzie mogłam znaleźć więcej o tajemniczej Szafie, która niewinnie stała na siódmym piętrze w Pokoju Życzeń i w każdej chwili mogła pokrążyć mnie jeszcze bardziej?
Równie dobrze mogłabym zwrócić się do jednego z nauczycieli, na przykład do profesora Flitwicka, który naucza nas Zaklęć. Niestety jestem prawie w stu procentach pewna, że każdy przeczytał artykuł znajdujący się w Proroku Codziennym o Sklepie Borgina i Burkesa i o tej przeklętej szafie.
No ale kto pyta nie błądzi, pomyślałam.
- Przepraszam... Czy znajdę tu jakąś książkę o magicznych przedmiotach, meblach... Coś takiego? - zapytałam panią Pince, a ona zerknęła na mnie spod okularów.
- Myślę, że skoro nie znalazłaś to tutaj nie ma. Ale poczekaj tu sekundkę.
Zniknęła za regałami, identycznie jak ja zrobiłam to wcześniej.
Opadłam na drewniane krzesło i pomyślałam, po co ja to wszystko robię. Czułam się źle, bo miałam wrażenie, że okłamuję wszystkich dookoła, włączając w tym siebie. Równie dobrze mogłabym powiedzieć wszystko Harry'emu i Ronowi i razem rozwiązalibyśmy sprawę, a ja bym zostawiła Malfoya w świętym spokoju. Nie chciałam z nim współpracować i na dodatek mu pomagać. To tak, jakbym weszła w takt z diabłem - już z tego nie wyjdę.
Po głębszych rozmyśleniach dojrzałam panią Pince która, niestety, wyszła z pustymi rękoma.
- Nic, panno Granger. Niestety tutaj niczego takiego nie znajdziesz.
Opuściłam bibliotekę, myśląc w duszy, że znów przegrałam.
I na pewno nie ostatni raz.

~*~
- Dzisiaj proszę Was o to, abyście uwarzyli Eliksir Pieprzowy, który na pewno przyda się pani Pomfrey! - Uśmiech profesora Slughorna rozpromieniał całe lochy. - Kto zna je właściwości? Ach, tak, panno Granger?
- To tak zwany eliksir rozgrzewający. Idealny na przeziębienie. Po zażyciu dymi się z uszu przez co najmniej godzinę.
- Cudownie! Dziesięć punktów dla Gryffindoru! Eliksir ten warzy się jedynie pięćdziesiąt minut, więc do dzieła! Przepis znajdziecie na stronie czterdziestej ósmej. Powodzenia!
Zerknęłam na Harry'ego, który otworzył Eliksiry dla zaawansowanych, które należały do Księcia Półkrwi. Skrzywiłam się, a on widocznie to zauważył.
- Dziś spróbuję nie być od ciebie lepszy, Hermiono - odparł, a Ron wydał z siebie szczery śmiech.
Pokroiłam dwa korzonki stokrotek i zmniejszyłam temperaturę pod kociołkiem. Wrzucałam powoli składniki, między innymi muchę siatkoskrzydłą i kieł węża. Z podręcznika wyczytałam, że następnie potrzeba wymieszać eliksir dwa razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, a następnie stopniowo dodawać czterdzieści ziarenek pieprzu. 
- APSIK! - Po klasie rozległo się donośne kichnięcie, które spowodował, nikt inny a Draco Malfoy. Zauważyłam uśmiechy na twarzach Gryfonów, więc dołączyłam do nich i nawet cicho się zaśmiałam. Kiedy minęło czterdzieści pięć minut, profesor Slughorn donośnie nam zasygnalizował, że zostało pięć minut. Ostatnimi krokami było dolanie do wywaru trzech kropel krwi nietoperza, a wywar miał zmienić kolor na beżowy. Gdy udało mi się zgodnie z instrukcją, zerknęłam do kociołka Harry'ego, którego mikstura przybrała kolor ciemnego fioletu. Na twarzy wyczytałam u niego zakłopotanie.
- Chyba dałem za mało tego pieprzu - odparł, widząc, że mu się przyglądam. - W podręczniku Książę napisał, że trzeba dać czterdzieści dwie...
- Czterdzieści - poprawiłam go szybko. - Czterdzieści dwie ziarna pieprzu Harry, 
- Dałem czterdzieści jeden, widocznie nie liczyłem.
Zamieszałam eliksir dwa razy w lewo i trzy razy w prawo, następnie podwyższyłam temperaturę na pięć sekund, po czym odrzucając włosy do tyłu wyprostowałam plecy dając znak Ślimakowi, że mój wywar jest już gotowy.
- Niestety dziś ci się nie udało - usłyszałam, lekko się czerwieniąc. Po chwili zrozumiałam, że nauczyciel zwraca się do Harry'ego. - Przypuszczam za dużo pieprzu. Na pewno następnym razem będzie równie znakomicie! - posłałam Potterowi uśmiech, a on puścił do mnie oczko.
- Panna Granger, jak zwykle celująco! Pięć punktów dla Gryffindoru.
- Dziękuję, panie profe...
Przerwałam, gdy usłyszałam donośny huk tłukącego się kociołka.
- Przepraszam panie profesorze - Głos Dracona Malfoya rozległ się po klasie, przy czym wniknął w moje kości i lekko się wzdrygnęłam.- Już to sprzątam. Reparo.
Kociołek Ślizgona znów wrócił do poprzedniej postaci, a po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Czym prędzej odwróciłam wzrok i zabrałam się za czyszczenie stanowiska.
"Jutro, siedemnasta w Pokoju Życzeń". 
Zatrzymałam się w bezruchu, jakby ktoś mnie zamroził. Te słowa wypowiedziane w mojej głowie usłyszałam tak wyraźnie, jakbym sama je wypowiedziała. Odruchowo zerknęłam na Malfoya, który akurat wychodził z klasy, a za nim ciągnęła się jego szata. 
To był chyba najgorsze komunikowanie się jakie w życiu usłyszałam.

~*~

- Harry, mogę pożyczyć od ciebie pelerynę? - stanęłam nad Potterem, który właśnie zaczął pisać esej z zaklęć.
Nim zdołał odpowiedzieć, na pierwszy rzut odezwał się Ron.
- Znowu wychodzisz - odparł, tak jakby do siebie. - A ja znów mam problem z pracą domową dla Trelawney.
- Ron, nie chodzę na wróżbiarstwo - odparłam, lekko go zaskakując tą odpowiedzią. - Przecież wiesz. Nie znam się na planetach i gwiazdozbiorach.
- Ale ty jesteś we wszystkim dobra.
- Spróbuj być chociaż przez moment samodzielny, Ron.
Chwyciłam delikatny materiał z torby Harry'ego i zniknęłam za dziurą w portrecie.
Dochodziła siedemnasta. Do Pokoju Życzeń od Wieży Gryffindoru dzieliło co najmniej paręnaście kroków, więc zmniejszyłam tempo. Wiadomość od Ślizgona, którą otrzymałam poprzedniego dnia na zajęciach eliksirów, bębniła w moich uszach tak, jakby ktoś cały czas puszczał te słowa od nowa. O dziwo, z poprzednim jego wybrykiem, gdy włamał się do mojego umysłu było identycznie - w kółko i w kółko to samo.
Już miałam zniknąć za rogiem korytarza na siódmym piętrze, gdy wpadłam na kogoś, na kogo nigdy w życiu nie miałam wpaść.
Severus Snape.
Wyczuł moją obecność pod peleryną - jednym ruchem różdżki zsunął ze mnie niewidkę, a ja poczułam, że czerwienię się pod uszy.
- Panno Granger, nie ma jeszcze zmroku, dlaczego chodzisz pod peleryną? - zapytał i w tym samym momencie zdałam sobie sprawę, że ton jego głosu działa na mnie identycznie jak na głos Malfoya.
Jeden. Wielki. Chłód.
- Szłam do biblioteki. Nie chciałam, żeby ktoś mnie spotkał. - skłamałam najbardziej beznadziejnym kłamstwem mojego życia.
- Tak się składa, że Dracona Malfoya w bibliotece nie ma - zmierzył mnie od stóp do głów, a ja wysłałam mu przerażające spojrzenie. Czy on już o wszystkim wie? - Czeka.
- Nie rozumiem.
- Ja też nie rozumiem, panno Granger. 
I minął mnie bez słowa, zostawiając mnie na pastwę losu, okryta płaszczem niewinności i gorliwości, czując, że wszystko po woli się sypie.
Ostatni raz zerknęłam na pelerynę leżącą u moich stóp, chwyciłam ją i schowałam się w pierwszej, lepszej klasie. Oparłam się o zimną ścianę i zakryłam twarz dłońmi, czując, że zdradzam moich przyjaciół, zdradzam siebie. Nie chciałam tego, nie chciałam widzieć okropnej twarzy Malfoya i nie chciałam słyszeć jego przeraźliwego głosu. Na ten moment jedyne co chciałam to siedzieć z Harrym i Ronem przy kominku odrabiając zadanie domowe. Nie chciałam należeć do Świata, który Los tworzył robiąc mi na złość.
Osunęłam się na podłogę, nie zważając, że ktoś wchodzi do klasy i utopiłam się w swoich własnych błędach.

wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział VIII - Połowa sukcesu

Czując lekki powiew na moich policzkach, zamknęłam oczy i w myślach wypowiedziałam formułkę, po czym lekko rozchyliłam powieki. Kamienna ściana przede mną rozstąpiła się na dwie strony, a ja śmiało przekroczyłam próg. W dłoni dalej ściskałam mały pergamin otrzymany od Dracona Malfoya, któremu pomagałam przy tak zwanej Szafie w Pokoju Życzeń.
Robiłam to wszystko dla dobra moich bliskich.
Zacisnęłam rękę na różdżce i cicho szepnęłam Lumos, na wszelki wypadek, gdyby ktoś miał mnie usłyszeć. Wędrowałam wśród zakurzonych mebli i magicznych przedmiotów - klatek na magiczne stworzenia, połamanych różdżek, czy wypalonych kociołków. Gdy w końcu dotarłam do Szafy, poczułam woń drewna i kurzu. Lekko przejechałam palcem po idealnie wyrzeźbionych drzwiach, zostawiając ślad. Chwyciłam okrągłą klamkę. Zawiasy lekko skrzypiały, a ze środka wydobyło się jeszcze więcej kurzu. Spojrzałam za ramię, a tam dostrzegłam małe pudełeczko. Powoli i delikatnie stawiając kroki podeszłam do pudełka i je chwyciłam. Było zaskakująco lekkie, ale nie zerkałam do środka. Starannie położyłam je w środku Szafy i ją zamknęłam. Odwinęłam pogniecioną karteczkę od Malfoya i podnosząc różdżkę, powiedziałam - Harmonia Nectere Passus.  W pewnym momencie byłam przekonana, że nic się nie stało, oprócz lekkiego powiewu wiatru. Odchyliłam drzwi, a pudełka już nie było.

Wyszłam z Pokoju Życzeń jak gdyby nigdy nic. Nie miałam ze sobą peleryny niewidki ani Mapy Huncwotów. Bez problemu Harry mógł mnie zauważyć. Każdy mógł to widzieć. Szłam rozkojarzona przez ciemne i chłodne korytarze Hogwartu, sama nie wiedząc, dokąd zmierzam. Nogi same poprowadziły mnie do Dumbledore'a. Wypowiedziałam hasło i wspięłam się po kamiennych schodach w górę. Dyrektor siedział na swoim fotelu, a na oparciu cicho gwizdał mu Feniks. Weszłam szybko i trochę dyszałam, a profesor nie spojrzał na mnie od razu.

- Dzień dobry panie profesorze - powiedziałam nienaturalnie głośno.
Ten zerknął na ogromny zegar po jego prawej stronie i uśmiechnął się do mnie.
- Panno Granger, zajęcia zaczynają się za godzinę i Ty nie jesteś w swoim Pokoju Wspólnym?
- Przepraszam. Musiałam do pana przyjść. - Zajęłam fotel naprzeciw jego biurka.
- Z Harrym wszystko dobrze?
- Tak, myślę, że tak. Ale ja nie w tej sprawie. Chodzi o... - Nagle naszła mnie myśl. - Panie profesorze, kiedy jest wyjście do Hogsmeade?
- Myślę, że w następną niedzielę. Czy na pewno o to chciałaś się spytać panno Granger?
Zawahałam się.
- Naturalnie.
I opuściłam gabinet. 

Tak, chciałam zapytać się Dumbledore'a o zaklęcie do tej przeklętej szafy. Ale stchórzyłam. Wiedziałam, że jeżeli miałabym się o to spytać, zacząłby pytać o szczegóły. A przecież sytuacja, która działa się w Pokoju Życzeń miała zostać tylko i wyłącznie między mną a Malfoyem. Nigdy nie czułam się tak beznadziejnie.
W Pokoju Wspólnym dosiadłam się do Ginny, która widocznie odrabiała pracę domową.
- Zapomniałam o tym wczoraj. - rzekła, nie odrywając wzroku od pergaminu. - Głupie eliksiry...
- Daj, pomogę Ci. - Zerknęłam na materiał i od razu zaczęłam poprawiać jej błędy.
Nie zauważyłam nawet, że Ginny się mi przygląda.
- Dlaczego to robisz? - zapytała, a gdy zerknęłam na nią pytająco, ciągnęła dalej. - Jesteś taka dobra. Wszyscy nauczyciele cię lubią. Jestem ponad poziom... Hermiono, bardzo chciałabym być taka jak ty. 
Odłożyłam pióro i uśmiechnęłam się do niej.
- Ginny, powinnaś wiedzieć, że to ja zawsze chciałam być taka jak ty. Nie znam bardziej pozytywnej osoby - Również się uśmiechnęła. - I nigdy nie mów, że chciałabyś być taka jak ja. Uwierz, nie chciałabyś... 
I przez głowę nagle przeleciał mi Malfoy.
- Popełniłam zbyt dużo błędów - ciągnęłam nieustannie. - codziennie jest mi wstyd za to, co robię.
- Ale co robisz? - przekrzywiła głowę, a mi zaczęło robić się gorąco.
- Po prostu, wiem, że nie robię dobrze. Muszę już lecieć.
I zmierzyłam w stronę dormitorium.

Zdążyłam na koniec śniadania, dlatego zjadłam jednego tosta i wypiłam trochę soku dyniowego. Wiedziałam, że wszystko wokół mnie się burzy, a za tym wszystkim stoi Malfoy.
Dokładnie obserwowałam jak siedział przy stole Ślizgonów i rozmawiał z Teodorem Nottem. Ten zaś był równo okropny jak Malfoy - różnili się jedynie wyglądem. Nott miał wyraziste rysy i nie miał takiej bladej twarzy. Jego ciemne włosy zawsze były uczesane. Momentami miałam wrażenie, że nosi w kieszeniach szaty jakiś grzebień. Kiedy tak o tym myślałam, oboje spojrzeli w moją stronę. Jak najszybciej odwróciłam wzrok i przeglądałam Proroka Codziennego.

Miałam wrażenie, że lekcje ciągną się w nieskończoność - tamtego dnia czułam, że nie jestem w klasie, bo myślami byłam zupełnie gdzie indziej. 
Wieczorem, gdy wszystkie prace domowe miałam za sobą, a kolacja już się kończyła, ruszyłam w stronę Pokoju Życzeń, mając na grzbiecie pelerynę niewidkę. Momentalnie zatrzymałam się, gdy na końcu korytarza spostrzegłam Malfoya i Notta. Podeszłam bliżej i bezszelestnie przedostałam się na drugą stronę korytarza. Stałam dość daleko od nich, ale każde słowo dotarło do mnie wyraźnie.
- Potrzebujemy jej - syknął Malfoy, łapiąc Notta za kołnierz szaty. - Bez niej nie uruchomię tej szafy.
- Tak? Uważaj bo jeszcze się wygada.
- Mam z nią warunek - potrząsnął głową, a mnie przeszedł dreszcz. - Nie wygada ani słowa. I mam nadzieję, że ty też.
- Uważaj na tą Granger. Oby kiedyś nie zamąciła w twojej głowie. - Malfoy puścił jego kołnierzyk i ten ruszył w stronę lochów. Draco powoli ruszył w stronę Pokoju Życzeń, a ja poczekałam, aż zniknie za ścianą.
Co znaczyła ta rozmowa?

Gdy znajdowałam się już w Pokoju Życzeń spostrzegłam, że przy Szafie nikogo nie ma. Poczułam wielki ucisk w nogach, dlatego przysiadłam na krześle, który znajdował się przy szafie. Poczułam się bardzo samotna - wiele bym dała, abym mogła przyprowadzić tu Ginny i wszystko jej powiedzieć. Lecz nic nie mogłam nikomu mówić. Poczułam strach pomieszany z samotnością, dlatego wbrew własnej woli chwyciłam różdżkę i celując na podłogę, zamknęłam oczy. Pomyślałam o rodzicach, którzy zapewne w tym momencie siedzą w domu z kubkiem zielonej herbaty i oglądają mugolskie telenowele. Pewnie wiedzą, jak bardzo sobie tutaj radzę i jak bardzo jestem tutaj szczęśliwa. Pomyślałam, że na pewno oni też są szczęśliwi. Machnęłam różdżką i krótko powiedziałam: Expecto Patronum.
Z końca mojej różdżki wyskoczyła wydra. Poskakała po podłodze i mogłabym przysiąc, że usłyszałam jak się śmieje. Chyba pokazywała mi jakiś swój układ taneczny, ale w pewnym momencie rozpłynęła się w powietrzu. Zerknęłam na chłodną twarz Malfoya. 
- Sprawdzałaś to zaklęcie? - wpatrywał się na mnie z lekko otwartymi oczami.
- Tak. Działa.
- A to, co tam wrzuciłaś wróciło?
- Słucham?
Otworzył szafę i wyciągnął pudełeczko, którego tego ranka tam wrzuciłam.
- S..samo wróciło? - jęknęłam.
- Ktoś je odesłał. Myślę, że to już połowa sukcesu.
Nic nie powiedziałam.
- Co to było? - odezwał się po chwili, zerkając na podłogę. - Ten duży szczur.
- To wydra - odpowiedziałam niemal od razu. - Mój patronus.
Popatrzył na mnie jak na ducha.
- Patronus, nie wiesz co to?
Nie odpowiedział.
Wstałam z krzesła i ponownie przywołałam moją wydrę, która lekko na niego pisnęła.
- Zwykle jest bardzo towarzyska - uśmiechnęłam się. - Dziś ma jakiś kaprys. Spróbuj. 
Chwycił różdżkę i bez żadnych emocji powiedział Expecto Patronum.
- To nie wszystko. Musisz pomyśleć o czymś miłym. To, co daje ci szczęście.
W tym momencie prawie podskoczyłam. Spojrzał na mnie tak, jakby miał rzucić we mnie Drętwotą. Po chwili zignorował moją przerażoną minę i zamknął oczy. Znów wypowiedział zaklęcie, lecz z końca jego różdżki wydobywały się tylko iskry.
- Musisz jeszcze poćwiczyć.
- Nie uda mi się - warknął. - Nie mam takiego wspomnienia.


_______________________________


Po meeeeeeeeeeeeeeeeeeeeega dużej przerwie znów wróciłam! Dziękuję wszystkim którzy to przeczytają:)
Wracam na tory!

niedziela, 28 września 2014

Rozdział VII - Tajemnicza rama

- Na brodę Merlina!
Tamtego dnia nie potrafiłam się skupić.

Poprzedniego dnia spotkałam się z Malfoyem w Pokoju Życzeń. Oczekuje ode mnie, że znajdę dla niego zaklęcie do jakieś przeklętej szafki i miałam jeszcze sześć dni. Wiedziałam, że nie dowiem się zbyt szybko tego zaklęcia - to było zbyt skomplikowane.

- Hermiono, przecież McGonagall nic nie zadała. - Usłyszałam dźwięk Harry'ego, który ślepo wpatrywał się w moją kartkę.
- C-co? - oderwałam oczy od pergaminu i spojrzałam w jego zielone oczy.
- Piszesz wypracowanie z transmutacji, a przecież nic nie było do napisania. Było z zaklęć - podsunął mi podręcznik pod nos, a ja wzięłam ją, przy czym trochę poczerwieniały mi policzki.
- Dziękuję, Harry.
- Wszystko w porządku? - zapytał zatroskany, a mi serce kroiło się na milion kawałków, gdy musiałam go okłamać.
- Tak, po prostu... Mam ostatnio dużo na głowie - powiedziałam to, wstając, przy czym skarciłam jakiś uczniów z trzeciego roku, którzy przewrócili jeden ze stolików.
Wróciłam na miejsce, po czym zaczęłam pisać wypracowanie z zaklęć.
Harry na szczęście już więcej się nie zapytał, a gdy powoli dobiegała pora kolacji, pożegnałam się z nim i wyruszyłam w stronę biblioteki.
- Szafa, gdzie coś znika. Większe przedmioty. Malfoy. - szeptałam, licząc swoje kroki, które mnie prowadziły. Gdy uchyliłam ciężkie drzwi, uśmiechem powitałam panią Pince i zniknęłam między regałami.
- Tajemne przedmioty... - chwyciłam zakurzoną księgę i ruszyłam dalej. - Magiczne meble..., tak to będzie to!
Ku mojemu rozczarowaniu, to nie było to.
Miałam wrażenie, że siedziałam nad tymi dwoma książkami cały wieczór, ale po chwili odłożyłam je na miejsce i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Głowę miałam skierowaną w dół, podziwiając czubki moich własnych butów, przez co wpadłam na najmniej spodziewaną osobę.
Malfoy patrzył na mnie jak na dementora.
- Uważaj jak leziesz, Szlamo - rzekł, a w tym samym czasie dołączył do niego Blaise Zabini, który zmierzył mnie niemiłym wzrokiem.
- Nie zdążyłaś na kolacje? A zresztą przecież dla Szlam daje się inne dania, co nie Ma...
I nim się obejrzałam, Blaise upadł na kamienną posadzkę, a Malfoy miał różdżkę skierowaną w Blaise'a.
- Co ty zrobiłeś?! - krzyknęłam, po czym rozglądnęłam się, czy nikt się nam nie przygląda. - Przecież przed chwilą sam nazwałeś mnie...
- Zamknij się i idź na tą cholerną kolację.

Zajęłam miejsce obok Ginny, która rozmawiała z Harrym.
- Już nie mogę doczekać się następnego meczu ze Ślizgonami. Na pewno damy im popalić! - Ginny wręcz skakała z radości a ja przypomniałam sobie niemiły dzień, kiedy zamiast być na meczu qudditcha, byłam z Malfoyem.
- A kiedy gracie? - zapytałam najnormalniej jak tylko mogłam.
- W następny wtorek!
Czułam jak w gardle rośnie mi wielka gula.
Następny wtorek, czyli następne spotkanie z tym okropnym chłopakiem.
- Coś nie tak? - zapytała Ginny, której uśmiechnięta mina zeszła szybciej niż się spodziewałam.
- Nie - skłamałam i wzięłam się za dużą porcję tostów.
Nie odzywałam się do nikogo tej kolacji, gdyż wszelakie myśli błądziły po mojej głowie. Gdy opuściłam Wielką Salę, wybrałam się na siódme piętro, tak po prostu, żeby pomyśleć. Bałam się następnego spotkania z Malfoyem, a to, co stało się co najmniej godzinę wcześniej, wstrząsnęło mną okropnie.
Gdy oparłam się o ścianę, zamykając oczy, ktoś się do mnie odezwał.
- O czym myślisz, kruszynko?
Rozejrzałam się, ale nikt tam nie stał.
- Prze-przepraszam? - wycedziłam, rozglądając się po zupełnie pustym korytarzu.
- Na ścianie, Hermiono - niezwykle ciepły, kobiecy głos znów się do mnie odezwał. Wzrokiem wodziłam po ścianach, aż nagle zatrzymałam się na portrecie bardzo ładnej kobiety, która szczerzyła do mnie białe zęby. Ubrana była w granatową, sięgającą podłoża suknię, która idealnie na niej leżała. Na ramiona opadały jej czarne loki, które wyglądały, jakby nie były prawdziwe. Włosy zdobił okrągły kapelusz, który prawie przykrywał jej oczy. Lecz gdy na nią spojrzałam, odruchowo podniosła głowę do góry, ukazując swój idealny makijaż. - Nie znasz mnie, wiem o tym. Ja też dotychczas cię nie znałam i dość długo cię szukałam. W sumie nawet nie wiedziałam, jak wyglądasz, ale intuicja podpowiedziała że to właśnie ty, Hermiono Granger.

Nie odpowiedziałam. Zbliżyłam się do ramy obrazu, oglądając złociste zakończenia. Pod obrazem nie było żadnego podpisu, kim była ta tajemnicza pani, więc nic innego mi nie zostało, jak tylko zapytać...
- Kim pani jest?
- To skomplikowane - rzekła, trzepocząc długimi rzęsami. - Słuchy mnie doszły, że wyczytałaś trochę o swoich przodkach.
Poczułam, że jest mi duszno, ale odpowiedziałam od razu.
- Tak, zgadza się.
- Jestem córką Augustusa, Hermiono.
Próbowałam sobie przypomnieć o Augustusie, ale nie mogłam, więc tylko popatrzyłam na nią jak na...ducha.
- Augustus Dagworth-Granger. Brat Hektora. Na pewno o nim słyszałaś.
- To znaczy...
- Jestem pierwszym twoim przodkiem, z którym rozmawiasz.
Poczułam, że się cieszę, ale chciało mi się płakać.
- Opowiedz mi... Opowiedz mi o wszystkim, proszę! - Prawie skakałam w miejscu, a zdania wymawiałam jak pięcioletnie dziecko.
- Jesteś urocza, dziecino. Ale nie wiem, czy to, co słyszałam goszcząc w innych ramach jest prawdą. Nie wiem, czy jestem w stanie ci zaufać. Ród Granger'ów był iście szlachetny. Nasza historia nie może wpaść w niepowołane uszy.
- Ale, ja na pewno jestem Hermiona Granger, na pewno. Proszę, powiedz mi, dlaczego jestem w Gryffindorze, a nie w Ravenclaw jak inni?
- To nie jest proste. Tiara przydziału zawsze jakoś wariowała - przeczesała ręką swoje loki, które trochę się wyprostowały. - Nigdy nie patrzy na przeszłość. O dziwo, patrzy właśnie na przyszłość, kochanie.
- To znaczy?
- Opowiem ci innym razem Hermiono. Teraz lecę do innej ramy. Jak będziesz potrzebowała się wygadać - przyjdź, ale nie wiem, czy kiedyś będę mogła ci pomóc...
- Ale jak się nazywasz, jak mam cię... - Nie dokończyłam, bo zniknęła.
Nie mam pojęcia ile czasu stałam bez ruchu wpatrzona w ramę obrazu.

Tamtej nocy śniło mi się, że wędrowałam wśród drzew. Było ciemno, a ja biegłam, ale nic mnie nie goniło. Czułam, że zaraz ktoś mnie złapie... Biegłam, aż nagle zauważyłam światło... Gdy tam dobiegłam, przez sekundę wpatrywałam się w najzimniejszą twarz, jaką w życiu widziałam...

- AAAAA! - krzyknęłam, gdy Krzywołap wpadł na moje łóżko, ściągając przy tym ze mnie kołdrę. Poczułam, że jest okropnie zimno. Lavender i Parvati przysypiały jeszcze, lecz ja bez wahania ubrałam się, zabrałam Krzywołapka pod pachę i wyszłam z dormitorium.
Była szósta, a zajęcia zaczynały się dopiero za dwie godziny. Nie wiedziałam, co z sobą zrobić - może znów wrócić do tej pani z obrazu, żeby dowiedzieć się więcej, wprawdzie o sobie? Czy może...
Zerwałam się z fotela, przy czym mój kot syknął i uciekł gdzieś w kąt. Przecież musiałam w ciągu pięciu dni znaleźć to głupie zaklęcie Malfoya...
Wypadłam z Pokoju Wspólnego i ruszyłam na piąte piętro, gdzie mieściła się biblioteka. Lekko dyszałam, ale nie mogłam wytłumaczyć czemu - okropnie bałam się, że im czas szybciej leci, tym szybciej znów się z nim spotkam... A bardzo tego nie chciałam.
Mogę powiedzieć, że wtedy okropnie się go bałam.
Przystanęłam na schodach na czwartym piętrze, żeby odetchnąć. Oparłam się dłonią o chłodny parapet, aż poczułam dreszcze, bo okno było trochę uchylone. Już chciałam je zamknąć, ale w dłoń dziobnęła mnie średniej wielkości, szara i rozczochrana sowa, która w dziobku trzymała małą karteczkę. Do nóżki przywiązany był woreczek, a ja poczułam się głupio.
- Przepraszam - chwyciłam kartkę i popatrzyłam na nią przepraszająco. - Nie mam dla ciebie nic w zamian.
Sowa popatrzyła na mnie z ukosa, po czym weszła do środka i usiadła na parapecie.
Ruszyłam do góry na piąte piętro, tym razem obiecując sobie, że się nie zatrzymam. Po chwili zorientowałam się, że w dłoni ściskam karteczkę.

Harmonia Nectere Passus. To zaklęcie jest na małe przedmioty.
D.

Przeczytałam idealnie pisane litery i przeszedł po mnie dreszcz.

_____________________

Bardzo przepraszam, że nie było długo rozdziału. Na pewno to nadrobię!
Serdeczne podziękowania dla Patrycji, za znalezienie tego zaklęcia!
Pamiętaj, że to wszystko jest dzięki Tobie!
:)

niedziela, 7 września 2014

Rozdział VI - Niezręczne spotkania

- Nie pomogę ci w niczym. - Odwróciłam się na pięcie, ale Malfoy złapał mnie za łokieć.
- W takim razie wybiorę się do Sowiarni.
- JAK ŚMIESZ! - Wycelowałam w niego różdżką, a on patrzył na mnie tym głupim uśmieszkiem. - DLACZEGO JESTEŚ TAKI PODŁY?
- W sumie pasuje mi to - odwrócił się ode mnie i wzrokiem wodził po całym Pokoju Życzeń. - I tak nie masz wyboru, Granger. Wiem, że zawsze wybierzesz dobro swojej szlamowatej rodzinki, Bliznowatego i Wieprzleja...
- NIE NAZYWAJ ICH TAK! - Tym razem prawie podbiegając do niego, skierowałam w niego różdżką, prawie trafiając w oko. On tylko zaśmiał się krótko, z kpiną. Gdy czułam, że nerwy już nie wytrzymują, podniosłam prawą dłoń i moją pięść skierowałam prosto w jego nos. Ślizgon lekko prychnął, łapiąc się za nos.
- Tylko na to cię stać? - Krew płynęła po jego bladej ręce, kapiąc na posadzkę.
- Co mam zrobić? - powiedziałam szybko.
- Więc jak już mówiłem - skierował różdżkę w stronę swojego nosa, mruknął coś pod nosem, po czym krew zupełnie zniknęła, a nos wyglądał normalnie. - Pomożesz mi. Muszę dowiedzieć się więcej o tej szafie.
- Jeśli chcesz wiedzieć, to wątpię, żebym znalazła coś w bibliotece, bo zapewne będziesz chciał żebym...
- Granger, czy ty już naprawdę zwariowałaś? Jakbym potrzebował czegoś z durnej biblioteki, sam bym poszedł. Chcę sam odkryć tą szafę.
- A do czego ona służy? - Prawie niezauważalnie powoli się cofałam, by znaleźć moment, żeby stamtąd uciec. Mój głos był zachrypnięty i zbyt poważny, żeby rozmawiać z Malfoyem.
- Transportuje przedmioty do identycznej szafy, która znajduje się na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu.
- I co w związku z tym? - Ślizgon prawdopodobnie zauważył, że się cofam, gdyż jak mówił, powoli do mnie podchodził.
- Chcę wiedzieć, czy transportuje ona ludzi.
- Nie ma mowy - rzekłam od razu. - To może być niebezpieczne!
- Nie zaczniemy od razu. Najpierw musimy się do tego przygotować i włożyć tam większe przedmioty.
- Dlaczego chcesz, żebym akurat ja ci pomogła?
- Znam wiele osób, które mogłyby mi pomóc. Tylko, że nikt nie wie o tej Szafie. Dlatego oczekuje, że to, co ci powiedziałem, zostanie tu, Granger. - Ciągle szedł, gdy ja powoli stawałam kroki do tyłu, aż wreszcie potknęłam się o nogę krzesła i upadłam na podłogę. Nie odrywałam wzroku od niego, choć wiem, że wzdrygnął się w momencie, gdy znalazłam się na ziemi.
Wstałam i otrzepałam się z kurzu i przyglądnęłam się Ślizgonowi, który wbił wzrok w krzesło, przez które upadłam. Wyglądał tak, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Bądź jutro o tej samej porze przy Szafie.
- Ale...
- Nie spóźnij się, Granger. - Minął mnie i zniknął za ścianą.
Nie mam pojęcia, ile jeszcze tam stałam, zastanawiając się, co tam robię. Gdy otrząsnęłam się z niepotrzebnych myśli, ruszyłam wprost do wyjścia, czując, że brakuje mi tchu. Zerknęłam za okno i pomyślałam, ile czasu tam byłam, skoro niebo już było szare. Westchnęłam głośno i skierowałam się na siódme piętro do Wieży Gryffindoru, myśląc o tym, że kolejny raz muszę okłamać swoich przyjaciół.
- Hermiona? - Dźwięk tego głosu odbił mi się w uszach, ale ponieważ byłam całkowicie daleko od normalnego myślenia, zignorowałam to i ruszyłam przed siebie. - Hermiona? - W końcu odwróciłam się i spostrzegłam Rona, który był dziwnie szczęśliwy.
- Nie mamy o czym rozmawiać - odparłam swoim obrażonym tonem i wspięłam się na marmurowe schody. Miałam wrażenie, że Weasley odprowadza mnie wzorkiem, ale gdy zerknęłam za ramię, jego już nie było.
Gdy dotarłam do Pokoju Wspólnego upadłam na kanapę przy kominku i schowałam twarz w dłoniach. Nie miałam zamiaru z nikim rozmawiać, w szczególności z Harrym, który od razu się odezwał:
- Byłaś w Pokoju Życzeń? - Nie oderwał wzroku od podręcznika Księcia, co mnie trochę zirytowało.
- Czy zawsze musisz mieć ten podręcznik? - Miałam wrażenie, że powiedziałam to w myślach, ale Harry raczej to usłyszał.
- To niespotykane, że ktoś napisał to wszystko! Nie rozumiem czemu...
- Nie było Malfoya w Pokoju Życzeń - przerwałam, kłamiąc mu prosto w oczy. Czułam, jak w moim gardle rośnie wielka gula, ale starałam się powstrzymać od łez.
Oddałam mu Mapę Huncwotów, która lekko zgniotła się w kieszeni mojej szaty, ale krótko po tym zorientowałam się, że czegoś nie mam.
- Zapomniałam peleryny-niewidki, przepraszam Harry. - I wcale na niego nie patrząc, skierowałam się do swojego dormitorium.

Następnego ranka obudziłam się z wielkim bólem głowy. Jedyne, co zapamiętałam z mojego snu, to to, że biegłam przez ciemny las, podskakując z radości, ale płacząc ze smutku w tym samym czasie. Gdy odwróciłam się, ujrzałam niewyraźne kształty, jakieś duże, okropne, wyglądem przypominające konie stworzenia.
Na śniadaniu i zajęciach Malfoy przyglądał mi się, a ja jemu. Bałam się, co tamtego wieczoru mnie czekało, gdy miałam znów zniknąć za ścianą i znaleźć się w Pokoju Życzeń, pomagając najbardziej znienawidzonemu Ślizgonowi w moim życiu.
Ronowi i Lavender wciąż nie brakowało czułości, dlatego większość czasu spędzałam z Ginny. Harry coraz bardziej nie odstępował od podręcznika Księcia. Tamtego dnia podszedł do mnie może z trzy razy pytając się mnie, czy znam jakieś zaklęcia.
- Sectum... Sectumsempra, Hermiono, na wrogów! Na pewno musisz to znać.
- To raczej czarno magiczne zaklęcie, Harry.
Przy obiedzie czułam, jakby mój żołądek przewrócił się na lewą stronę. Półtora godziny dzieliło mnie od ponownego spotkania z Malfoyem, dlatego nieśmiało zagadałam do Harry'ego.
- Dzisiaj przyniosę ci pelerynę-niewidkę. Będę szła do biblioteki - skłamałam - i zabiorę ją po drodze.
- Mhm - mruknął, zapatrzony w siedzącą dalej Ginny, tuż obok Deana Thomasa. Co ciekawe, nie trzymał podręcznika do eliksirów. Również spojrzałam na nią, lecz ona siedziała jak wryta i po jej minie zrozumiałam, że w ogóle nie słucha swojego chłopaka, który siedział obok niej.
- Pogadaj z nią - szepnęłam do niego, a ten upuścił widelec na talerz.
- Jak się odklei od Deana i wreszcie zacznie sama się przemieszczać...
I dosiadł się do nas Ron, który minę miał nie za dobrą.
- Co dziś do żarcia?
- To co zawsze - mruknął Harry, dłubiąc widelcem w jedzeniu.
- Nie jestem głodny.
- A to dziwne - powiedziałam pod nosem, więc Weasley dalej nie podnosił głowy.
- Czy dziewczyny nigdy się nie odczepiają? - warknął po chwili.
- Skoro to twoja dziewczyna... To raczej normalne Ron. - Harry czuł się lekko rozbawiony, ale ja zgodziłam się z nim.

Resztę czasu spędziłam w Pokoju Wspólnym, ciągle się wiercąc, gdyż zostawało coraz mniej czasu. Miałam otwartą książkę do Obrony Przed Czarną Magią, ale doszłam do wniosku, że tylko patrzę na litery.
Po chwili zerwałam się z krzesła jak opętana, zanosząc wszystko do dormitorium. Wypadłam z Wieży Gryffindoru i pobiegłam do najbliższej łazienki dla dziewcząt.
- Dlaczego ja?! - krzyknęłam sama do siebie, czując, że nogi uginają się pod moim ciężarem. Oparłam się o zimną ścianę w łazience, wpatrując się w okno.
Nagle z jednej z kabin wyłoniła się Jęcząca Marta.
- Płaczesz? - pisnęła, ocierając swoje policzki. Po chwili doszłam do wniosku, że parę łez poleciało po moim policzku, ale szybko je otarłam.
- Nie - odpowiedziałam krótko i osunęłam się na zimną posadzkę, chowając swoją twarz w dłoniach.
- Ja już sama nie wiem czemu tak dużo płaczę - rzekła, oblatując całe pomieszczenie. - Przecież duchy nie płaczą.
Zupełnie ignorując to, co mówi, powoli wstałam i wyszłam z łazienki.
Zeszłam na piętro niżej i po dwóch minutach byłam już przed kamienną ścianą. Zamknęłam powoli wilgotne oczy i w myślach ułożyłam zdanie: "Pokaż mi tajemnicę Malfoya"

Zniknęłam za ścianą, znów czując zapach kurzu. Zamrugałam parę razy, żeby moje oczy już nie były takie wilgotne. Ruszyłam przed siebie, powoli stawiając kroki.
I nim zjawiłam się tam, gdzie poprzedniego dnia, ujrzałam wśród różnych mebli i przedmiotów platynową czuprynę, a właściciel tych włosów skierował swoje zimne oczy wprost na mnie.
- Spóźniłaś się - powiedział szorstko, odwracając wzrok.
- Nie będę przepraszała.
- Tak myślałem, Granger.
Staliśmy w ciszy przez następne pięć minut, dopóki nie doszłam do wniosku, że przydałoby się zadać pytanie.
- I co robimy?
- Do mniejszych przedmiotów wystarczy jedno zaklęcie. Niestety do rzeczy, które są większe między innymi od jabłka, potrzebują innego zaklęcia.
- Jakiego?
- No właśnie w tym rzecz, Granger. Znajdziesz dla mnie to zaklęcie.
- A jednak muszę iść do biblioteki.
Nie odpowiedział - palcami musnął krawędzi starej szafy, jakby chciał, żeby do niego przemówiła. Zamknął oczy i zauważyłam, że lekko uchyla usta, jakby coś szepnął. Zbliżyłam się, a w tym samym momencie Malfoy uchylił drzwi.
- Znowu zadziałało - powiedział, jakby do siebie.
- A po co chcesz przetransportować większe rzeczy?
- Jeśli myślisz, że się dowiesz, to źle myślisz. - odparł, zamykając  z hukiem drzwi szafki.
- Dlaczego jesteś taki tajemniczy? - zapytałam bez zastanowienia, przez co zauważyłam błysk w jego oku.
- Nie wszystkie rzeczy należy mówić. - Jego głos był zimny, może nawet zimniejszy od grudniowego wieczoru. Wszystko, co należało do niego, było zimne - a przede wszystkim szare tęczówki. - Jutro się nie zobaczymy. Za tydzień, o tej samej porze w tym samym miejscu, Granger. I mam nadzieję, że będziesz już znała zaklęcie.
- Dlaczego ty nie możesz go poszukać?
Nie odpowiedział.
- Słyszysz mnie? - zapytałam, ale bez skutku. Oczy miał wlepione we własne buty. Od pewnego czasu był taki zamyślony - ale nie miałam odwagi zapytać się, o co chodzi.
Nim mrugnęłam, ruszył w stronę wyjścia.
Ucieszyłam się, że owe spotkanie nie trwało długo. Sam pobyt obok niego sprawiał, że cała się trzęsłam. Działał na mnie jak dementor.
Po drodze chwyciłam pelerynę-niewidkę, która parę razy wypadła mi z rąk. Nie potrafiłam skupić się na teraźniejszości, gdyż w głowie układałam plan, jak skrycie chodzić do biblioteki żeby znaleźć odpowiednie zaklęcie dla Malfoya.
W sumie, dlaczego to robiłam?
Potem pomyślałam o tym, co on by zrobił, gdybym nie przyszła za tydzień. Na plecach poczułam nieprzyjemny dreszcz, ale szybko się otrząsając, przeszłam przez dziurę w portrecie.

________________

Bardzo dziękuję za tysiąc wyświetleń! To wiele dla mnie znaczy.
Mam nadzieję, że dalsze rozdziały będą bardziej przekonujące, gdyż zacznie rozwijać się akcja:)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy poświęcają czas na to, co tutaj bazgrzę.
No i oczywiście życzę miłego powrotu do nauki:)

niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział V - Pokój Życzeń

Mimo tego, że czułam się okropnie, opuściłam Pokój Wspólny Gryfonów i poczułam się tak, jakby ktoś sterował moimi nogami i sam zaprowadził mnie na siódme piętro. Gdy już miałam wyłonić się zza węgła, przystanęłam, żeby obmyślić co tam właściwie robiłam. Przymknęłam oczy, myśląc, że to może być jedyna szansa, że rozgryziemy Malfoya.
Delikatnie wyszłam zza ściany. W tej samej sekundzie Ślizgon zniknął za ścianą. Powoli stawałam kroki na kamiennej posadce, żeby nie zdradzić swojej obecności. Stanęłam przed kamienną ścianą, powoli zamykając oczy a w myślach wypowiedziałam zdanie: "Pokaż mi tajemnicę Dracona Malfoya".
Ściana nagle rozsunęła się, a przede mną ukazał się pokój z wysokim sufitem. Gdy przekroczyłam próg, poczułam zapach kurzu i drewna. Cały Pokój Życzeń zastawiony był zwyczajnymi meblami, ale wyglądem przypominały jakby miały wiele setek lat. Pokryte były grubą warstwą kurzu, dlatego od samego oddychania tam zbierało mi się na kichanie. Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni, a Mapę Huncwotów schowałam za szatą. Powoli pokonywałam pokój, rozglądając się na wszystkie strony. Moje serce zamarło, gdy zza jednego regału wyłonił się Poltergeist Irytek.
- SZWENDA SIĘ! 
SZLAMA SIĘ SZWENDA!
- Zamknij się Irytek - rzuciłam niegrzecznie, kierując na niego różdżką. - Jak tu szłam, Krwawy Baron spacerował po tym piętrze.
Poltergeist pisnął krótko, po czym zniknął wśród starych mebli.
Miałam wrażenie, że przeszłam cały Pokój, ale szłam bez końca. Malfoy mógł być wszędzie, przy każdym meblu...
Nagle ujrzałam platynową czuprynę. Właściciel tych włosów był ode mnie odwrócony, dlatego szybko i prawie bezszelestnie schowałam się za kredensem. Przez pewien czas przyglądał się starej szafie, która bardzo się wyróżniała - była ładnie wyrzeźbiona, zrobiona z ciemnego drewna, wysoka. Stała na solidnych nóżkach, ale gdy Ślizgon uchylił drzwiczki, lekko się zachwiała.
Malfoy wyciągnął z szafy idealnie zielone, duże jabłko, które ktoś widocznie ugryzł. Parę razy obrócił je w ręku, po czym znów je odłożył i zamknął. Coś do siebie szepnął, a potem uniósł z podłogi coś w rodzaju kocu, z którego poleciało tyle kurzu, że cicho kichnęłam. Ślizgon odwrócił się, ale zdążyłam schować swoje loki za kredensem. Ruszył korytarzem do wyjścia, a ja, gdy upewniłam się, że opuścił Pokój Życzeń, podeszłam do szafy.
Z daleka wydawała się mniejsza, ale w porównaniu do mnie, była może o siedem głów wyższa ode mnie. Zobaczyłam idealnie wyrzeźbioną rączkę, dlatego przekręciłam ją w prawo i uchyliłam. Ze środka wypadło trochę kurzu i zapach stęchlizny. Ze skrzywioną twarzą bardziej przykryłam mebel kocem i ostrożnie ruszyłam do wyjścia.

Chyba nigdy nie byłam taka podekscytowana. Nie mogłam doczekać się, aż chłopcy się o tym dowiedzą. Prawie podskakując skierowałam się do Wieży Gryffindoru i posyłając wielki uśmiech Grubej Damie, przeszłam przez dziurę w portrecie.
Opadłam na wytartą kanapę, spoglądając na Mapę Huncwotów. Malfoy siedział w swoim dormitorium, energicznie po nim chodząc - imię i nazwisko Ślizgona tak szybko zmieniało swoje miejsce, że prawie nie nadążyłam wzrokiem.
Gdy odrobiłam wszystko, co mi zostało, do Pokoju Wspólnego wpadło masa Gryfonów, śpiewając: "WEASLEY JEST NASZYM KRÓLEM,
BRAMKARZEM NA FEST!
WIĘC ZAŚPIEWAJMY CHÓREM:
ON NASZYM KRÓLEM JEST!"
Ten widok tak mnie ucieszył, że aż wstałam, odkładając ciężkie książki na dywan. Ron, który nie mógł przestać się uśmiechać, widocznie pokazywał, że Gryfoni wygrali.
- Był niesamowity - powiedział Harry do mnie, próbując przekrzyknąć tłum śpiewających. - Będzie się cieszył chyba parę miesięcy.
Już chciałam pójść go uścisnąć, ale Lavender Brown zrobiła to pierwsza - tylko, że ona go pocałowała.
Poczułam, jakby moje wnętrzności wywróciły się na drugą stronę. Weszłam w tłum, żeby nikt nie zobaczył mojej miny i wyszłam z Pokoju Wspólnego, czując, jak wielkie łzy spływają po moim policzku.
Przysiadłam przy oknie na zimnym parapecie, oglądając szare niebo. Do końca nie byłam pewna, dlaczego płaczę - z powodu, że Lavender, wredna Gryfonka, jest z Ronem, czy dlatego, że ja nią nie jestem.
- Hermiona? - Usłyszałam melodyjny głos Harry'ego, który usiadł na przeciw mnie.
- Ja... - urwałam, ocierając łzy i przeczesując włosy. - Już wiem, jak się czujesz Harry, gdy widzisz Ginny i Deana razem. - Powiedziałam to zupełnie nieumyślnie, przez co on wlepił zielone oczy w błonia.
- Przykro mi - powiedział, chwytając moje ramię i na mnie nie patrząc.
Przez chwilę oboje podziwialiśmy zmieniające się kolory na niebie, aż nagle przypomniałam sobie o czymś, na co czekałam jakiś czas.
- Śledziłam Malfoya.
- I jak? - Harry już na mnie popatrzył, a w jego oczach coś zabłysnęło.
- Zobaczyłam go na Mapie Huncwotów. On coś knuje w Pokoju Życzeń, z jakąś starą szafą. Ale... To, co włożysz do tej szafy, potem zupełnie ... - urwałam, gdy w naszą stronę zaczęli zmierzać Ron z Lavender. - znika - dodałam półszeptem, gdyż ich irytujące śmiechy mnie zagłuszyły.
- A wy co? - zapytała Lavender, posyłając mi kpiący uśmieszek. - Co tak drętwo?
- Odczep się Lavender - rzekłam, wstając na równe nogi.
- Ojoj - pisnęła, przytulając się do Rona. - chyba już sobie pójdziemy, co, Mon-Ron?
- Mon-Ron? Poważnie? - zaśmiałam się i kątem oka zobaczyłam, że Harry ukrywa uśmiech. Gryfonka ominęła mnie, ale Ron pozostał na swoim miejscu.
- No co? - odezwał się, a ja poczułam, że zaraz upadnę.
- Avis - szepnęłam, trzymając różdżkę za pazuchą. Nagle z mojej różdżki wyleciało setki ptaków, lecących w stronę Rudego, który nerwowo zaczął skakać. Nim uciekł, nowe łzy zaczęły płynąć po moich policzkach, a ja powoli osunęłam się wprost w ramiona Harry'ego.

Długo zajęło mi, zanim przeszłam do mojego dormitorium. Bałam się wzroku Lavender, która zajmowała sąsiednie łóżko. Ale gdy tam weszłam, od razu zdjęłam szatę i opadłam na łóżko, próbując zapomnieć o wszystkich nieszczęściach.

Następnego ranka Gryfoni dalej podśpiewywali pod nosem "Weasley naszym królem". Wprawdzie byłam z niego bardzo dumna, mogłabym powiedzieć, że jestem szczęśliwa razem z nim, ale moje serce było już tak rozerwane, że ledwo otwierałam książki. Ginny również widziała całe zdarzenie, dlatego bywała przy mnie, żeby w jakiś sposób sprawić, żebym się uśmiechnęła. Momentami jej się to nawet udawało, ale po chwili zagłębiałam się w lekturach.
Na lekcji transmutacji, Lavender prawie krzyknęła, żeby Ron zajął miejsce tuż obok mniej (przy czym dosłownie wywaliła Parvati z miejsca obok niej). Rudy zrobił to, opuszczając przy tym miejsce tuż obok mnie. Sama nie wiem dlaczego wtedy tak mocno się ucieszyłam.

- Harry - szepnęłam raz do niego na obiedzie, próbując zignorować zaciekawione spojrzenia Ginny. - Musimy się wybrać znowu do Pokoju Życzeń. Żeby dowiedzieć się jeszcze więcej.
- Dziś nie mogę - odpowiedział z pełnymi ustami. - Mam zajęcia u Dumbledore'a.
I poczułam, że serce podskoczyło mi do gardła, że zaczynam mieć ciarki na plecach, a moja mina pewnie wyglądała przezabawnie.
- Wszystko w porząsiu? - Hagrid przechodził akurat tuż obok naszego stołu i pewnie zobaczył moją reakcję.
- Cześć Hagrid! - pomachał do niego Ron, który siedział dość daleko od nas.
- A temu to co?
- Długa historia - rzekł Harry, uśmiechając się do niego.
- Ja... Muszę wyjść.
Opuściłam Wielką Salę, prawie biegnąc do gabinetu profesora Dumbledore'a.
O dziwo wejście do gabinetu nie było nawet zabezpieczone hasłem - wspięłam się po schodach, dysząc z przerażenia.
- Profesorze Dumbledore! - krzyknęłam widząc dyrektora, jak coś czyta.
- Witam panno Granger - odpowiedział spokojnie, zerkając na mnie spod okularów-połówek.
- Kompletnie zapomniałam - przymknęłam oczy, żeby nie oglądać złości profesora. - Przepraszam...
- Panno Granger - Nie był on raczej wkurzony, był... rozbawiony. - Nie chodziło mi o to, żebyś przychodziła każdego wieczoru. W sumie, jeśli będziesz przychodziła co parę dni, tak będzie lepiej.
- Nie rozumiem.
- Zapewne tak jak ty, troszczę się o Harry'ego. Wiem, że nie codziennie może się coś dziać, w sumie dzisiaj będę się z nim widział. Przyjdź do mnie w następny weekend, dobrze? A teraz leć na zajęcia, bo chyba zaraz się zaczynają.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam tylko, że jestem okropnie czerwona, dlatego skinęłam głową i opuściłam gabinet dyrektora.
Było mi tak głupio, że gdy wróciłam do Wieży Gryffindoru, byłam dalej czerwona.
Wpatrując się na czubki własnych butów, wpadłam na Harry'ego.
- Coś się stało? - zapytał, gdy ja dotknęłam swoich rozpalonych policzków.
- Em... Znowu źle się czuję. Możesz dać mi Mapę? Może Malfoy znowu będzie coś knuł.
Ku mojemu zdziwieniu, Harry od razu mi ją wręczył, a w drugiej dłoni trzymał dobrze mi znaną szarą pelerynę.
- Weź pelerynę-niewidkę. Może ci się przydać.
Posłałam mu smutny uśmiech i od razu stuknęłam w mapę różdżką, po czym zaczęły rysować się różne kształty. Odruchowo zerknęłam na siódme piętro, ale tam nikogo nie było. Wpatrywałam się dziesięć minut w to samo miejsce, po czym zarzuciłam pelerynę i ruszyłam w stronę Pokoju Życzeń.
Znów przystanęłam przy kamiennej ścianie, myśląc o tym samym, co wcześniej. Zniknęłam za ścianą, bojąc się, że zdradzę swoją obecność. Delikatnie oddychałam nosem i ruszyłam w stronę dziwnej szafy. Prawie podskoczyłam, gdy zobaczyłam Ślizgona, który przysiadł na jednym z krzeseł, lekko dalej od tamtego mebla. Powoli się do niego zbliżałam... Chociaż nie chciałam się z nim spotkać. Moje kroki stawały się coraz cięższe z myślą, że może mnie zobaczyć... Przymknęłam oczy, kierując się do szafy i...
BUM!
Jakaś półka naścienna, która leżała na jakieś kanapie, która leżała na jakimś dziwnym meblu, runęła na podłogę, przez to, że chciałam się za nią schować. Nieumyślnie pobiegłam w stronę wyjścia, ale rozległ się za mną zimny głos:
- Expelliarmus!
Peleryna-niewidka zsunęła się z mojej głowy i odleciała na jakieś krzesło. Dalej byłam od niego odwrócona, dlatego powoli obróciłam się na pięcie, przybierając poważny wyraz twarzy. Draco Malfoy celował we mnie różdżką, a jego ręka okropnie się trzęsła.
- Czego chcesz, Szlamo?
Cisza.
Było tak cicho, że poczułam bicie swojego serca.
- Odpowiedz!
- Sz-szukałam czegoś - wyjąkałam, gorączkowo przebierając wzrokiem.
- Kłamiesz.
- Nie kłamię! - wydusiłam, również unosząc różdżkę.
- Potter cię tu przysłał, co?
- Nie!
Moje nogi zaczęły się uginać, a ja zaczęłam dyszeć.
- Mów prawdę.
- Nie zmusisz mnie!
- Czyżby? Drę...
- EXPELLIARMUS! - mój głos odbił się przez cały pokój, tym bardziej huk różdżki Malfoya, która upadła tuż przy mnie. Szybko ją podniosłam, czując, że powoli wygrywam. - Co knujesz, Malfoy?
- Myślisz, że ci powiem? - zaśmiał mi się w twarz, poprawiając kołnierz swojej szaty. - W życiu, Granger.
- Co to jest? - głową pokazałam na szafę, która była odsłonięta.
Malfoy prychnął.
- Oddaj mi różdżkę.
- Nie.
- Granger, jeśli piśniesz komukolwiek, o tym, co tutaj zobaczyłaś, przysięgam, że wyślę Śmierciożerców na twoją mugolską rodzinkę.
- Jak śmiesz! - krzyknęłam.
- To więc jak, układ?
Głos mi drgał, ale wydusiłam z siebie:
- Dlaczego mi to robisz? Każdy czarodziej jest równy sobie...
- Oddaj mi różdżkę Szlamo, albo zaraz wyślę sowę do mojego ojca.
- Nie boję się twojego ojca, Malfoy.
- Ale boisz się Śmierciożerców.
Nie odpowiedziałam.
Draco Malfoy nonszalancko podszedł do mnie i wyrwał swoją różdżkę.
- Nie odpuszczę ci tego - rzekł, odsuwając się ode mnie. - Jeśli kogoś tutaj zobaczę z tobą, to sama wiesz co się stanie.
- Skąd... Skąd wiesz, że będę tutaj przychodziła?
- Bo mi pomożesz, Granger.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział IV - Dziedzictwo

- Hermiono? - wydusił z siebie Harry, gdy już wystarczająco się zaczerwieniłam, żeby zobaczyli mnie z kosmosu.
- Ja... Przepraszam - powiedziałam po chwili, zupełnie się nie ruszając. - Nie chciałam, żebyśmy mieli kłopoty.
- Myślisz, że by się poskarżył swojemu ojcu? - dodał Ron. - A nawet jeśli, boisz się go?
- Tak - Nie wiedziałam nawet co mówię. Wprawdzie nigdy nie bałam się Malfoyów, mogłam powiedzieć, że to nie ja go uwolniłam, tylko jakaś niewidzialna siła...
- To chyba czas wrócić do dalszych poszukiwań - Harry sprawiał wrażenie, jakby nic się przedtem nie stało. - Czas wracać.
- Nie zostawiajmy tego. - Moje nogi już uginały się pod moim ciężarem, dlatego wypowiedzenie tych słów sprawiło, że lekko się skrzywiłam. - To moja wina i ja dowiem się, co knuje Malfoy.
Nie odpowiedzieli. W ciszy ruszyliśmy w stronę zamku. Nie wiedziałam, która była godzina, ale doskonale byłąm świadoma, że wyjście do Hogsmeade nam przepadło.
Ciszę przerwał nam jeden z najgorszych głosów, jakie słyszałam w życiu:
- A co wy tu robicie? - Severus Snape nagle wyłonił się zza krzaków, trzymając dziwne zarośla w lewej ręce. Gdy zorientował się, że się temu przyglądam, w mgnieniu oka schował rośliny do kieszeni i wskazał na nas różdżką. - Sześć lat jesteście w Hogwarcie i dalej nie wiecie, że wejście do Zakazanego Lasu jest zabronione? Minus trzydzieści punktów dla Gryffindoru, na dodatek macie zakaz na wyjście do Hogsmeade i zapraszam dziś wieczorem do mojego gabinetu. - Gdy spostrzegł, że nic nie odpowiadamy, w końcu krzyknął - Jeszcze wam mało?
Nie odpowiadając ruszyliśmy przed siebie. Czuliśmy na sobie wzrok Snape'a, a gdy wynurzyliśmy się z Lasu, profesor zniknął wśród drzew.
- Nieźle, stracić punkty w pierwszy tydzień szkoły - powiedział po chwili Ron, ale nie usłyszał od nas odpowiedzi.
Przystanęłam przy jeziorku na błoniach, a gdy chłopcy popatrzyli na mnie pytająco, ja oznajmiłam im, że do nich dołączę.
Skłamałam. Miałam zamiar siedzieć tam aż do wieczora.
To było takie dziwne, jak wpatrywałam się w gładką taflę jeziora, zupełnie nie koncentrując się na moich myślach.
Nagle po mojej prawej dosiadła się Ginny, która promieniowała radością.
- Chodzę z Deanem Thomasem - Bardzo bawiło mnie słowo "chodzę" jako forma związku, ale w ustach Ginny zawsze brzmiało to szczerze. - Chyba mu się podobam.
- Bardzo się cieszę, Ginny - Poklepałam ją po ramieniu, a ona, widząc mój smutny uśmiech, od razu zaczęła wypytywać.
- Coś się stało?
- Lepsze byłoby pytanie, co się nie stało.
Opowiedziałam po kolei, co stało się w przeciągu ostatniej godziny.
- Harry powinien coś zrobić z tym podręcznikiem - Ruda zamrugała, jakby próbowała normalnie wypowiedzieć jego imię. - To się staje niebezpieczne.
- Też tak sądzę, ale on nie daje za wygraną. Zobaczysz, niedługo coś złego się stanie przez tą książkę...

Gdy po pewnym czasie wróciłyśmy do Zamku, zaczynała się wieczorna uczta. Gdy weszłam do Sali, spostrzegłam Malfoya, który tego wieczoru był wyjątkowo spokojny. Siedział odosobniony od innych i znów nad czymś rozmyślał.
Ginny dosiadła się do Deana, a ja niepewnie usiadłam obok Harry'ego.
- We wtorek mecz qudditcha - odezwał się Ron, w ogóle na mnie nie patrząc. - My przeciw Puchonom.
- Na pewno przyjdę - powiedziałam zbyt szybko, co zabrzmiało za sztucznie. Harry tylko posłał mi krótki uśmiech, a ja dostrzegłam, że czyta Książkę Księcia.
- Harry, proszę cię, zostaw to.
- Nie mogę. Odstawię, jak dorwę Malfoya.'

Tego wieczoru nic nie mogłam przełknąć. Gdy skończyła się kolacja, podszedł do mnie profesor Slughorn.
- Ach, dobry wieczór panno Granger! Chciałbym pannę zaprosić wraz z panem Potterem na spotkanie, jutro o siódmej wieczorem w mojej klasie.
- Z chęcią przyjdziemy, panie profesorze. - Mój głos co chwilę się łamał, lecz on na szczęście tego nie zauważył.
- Organizuje te spotkania od mojej pierwszej lekcji w tej szkole! - Slughorn promieniował radością, a ja, dziwnie, mu zazdrościłam. - Miłego wieczoru, panno Granger.
- Nawzajem, panie profesorze.
Następnie prawie podskoczyłam, gdy przypomniałam sobie o szlabanie u Snape'a. Na szczęście nie spędziłam tam wiele czasu i spokojnie mogłam zająć się swoimi sprawami.

~*~

Za oknem pojawił się już księżyc. Siedziałam przy jednym stole w bibliotece, przekładając kartki, szukając jakiś haseł dotyczących Księcia Półkrwi. Po tym, jak kompletnie nic nie znalazłam, zadałam sobie sama pytanie: Kto na brodę Merlina sam siebie tak nazwał? 
Wróciłam do dormitorium z egzemplarzem, którego jeszcze nie sprawdzałam. Książka nazywała się "Królestwa magicznego Świata". Doszłam do wniosku, że mogę tam znaleźć parę przydatnych informacji.
Przysiadłam obok Harry'ego, który zapatrzył się w Mapę Huncwotów, a Ron bazgrał coś na pergaminie, robiąc miny w stylu "Jestem beznadziejny".
- Może ci pomóc Ron? - zapytałam, gdy temu na pergaminie zrobił się kleks.
- Jestem w tym beznadziejny. - rzekł zrezygnowany, rzucając pergamin na wyblakły dywan.
- Wcale nie jesteś. - Zobaczyłam, co Ron chce napisać. - Ale to powtórzenie z piątej klasy, nie pamiętasz właściwości wnykopieńków? 
- Nie wiem nawet co to jest. - Poczułam, że myślami jest zupełnie gdzie indziej i nie zależy mu na wypracowaniu.
- Ron! Wnykopieńki! Z nich wydobywa się strączki, nie pamiętasz? Dodaje je się do eliksirów.
- To teraz rozwiń to na dwa pergaminy.
- Musisz bardziej przykładać się do zadań domowych - powiedziałam, wstając i podając mu pióro. - W następnej klasie są egzaminy, tego nie można odpuścić.
- A może ja nie chcę zdawać Owutemów?
- A jak chcesz zostać aurorem?
Nie chciałam się z nim kłócić. Ale tego wieczoru czułam się okropnie, jakby ktoś cały czas na mnie krzyczał. 
- Skończmy tą rozmowę, proszę - powiedziałam po chwili, czując, że się gotuję. - Pójdę już spać.

Opadłam na łóżko, zanurzając głowę w zimnej poduszce i na moment zapominając o wszystkich problemach. Nie płakałam, bo nie miałam łez. Dlatego parę razy ciężko westchnęłam, ale nagle usłyszałam głos dobiegający z mojej prawej strony.
- Co cię łączy z Ronem? - Lavender stała tuż przy moim łóżku, a jej policzki przybrały kolor jej czerwonego swetra.
- Słucham? - zapytałam nieprzytomnie, pocierając twarz. 
- No powiedz, co cię z nim łączy? 
- Przyjaźnimy się, od zawsze - powiedziałam, jak gdyby nigdy nic. - Dlaczego pytasz?
- Nie sądzę, żeby to była przyjaźń. 
- A co ci do tego? Jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało. - Lavender prychnęła i skierowała się do łazienki, a ja znów opadłam na poduszkę i zamykając oczy, w mgnieniu oka pogrążyłam się w głębokim śnie.

Obudziło mnie głośne trzaśnięcie drzwiami. Zerwałam się jak opętana z łóżka, chwytając różdżkę. 
- Oj, przepraszam. - zakpiła Lavender, która stała przy drzwiach od dormitorium.
- O co ci chodzi? - zapytałam szczerze, opuszczając różdżkę.
Nie odpowiedziała, tylko opuściła pokój.
Przypomniałam sobie, że minionego wieczoru ledwo zerknęłam do książki z biblioteki. Otworzyłam ją na trzeciej stronie, wodząc palcem po spisie treści. Okazało się to bez sensu, gdyż każdy rozdział mówił o tym samym. Dlatego zaczynając czytać od początku aż do środka księgi, nic nie wyczytałam o Księciu Półkrwi. Poczułam się zirytowana - dlaczego ten Książę musiał być aż tak anonimowy?
Nie poddając się, zaczęłam nowy rozdział: Królowie i Królowe czterech domów.
Rozdział mówił o tym, że bardzo dawno temu, do czterech domów w Hogwarcie należeli bardzo sławni ludzie. Lecz przeczytałam coś, przez co prawie zakrztusiłam się własną śliną:
Tak zwany Augustus Dagworth-Granger, brat założyciela Nadzwyczajnego Towarzystwa Eliksirowarów, razem z Hektorem, byli jedynymi czarodziejami w rodzinie. Oboje uczęszczali do Ravenclawu, oraz oboje mieli wielkie zdolności w dziedzinie eliksirów. Augustus po Hogwarcie przez zaledwie rok był królem jednego z państw, lecz szybko zmarł, przez złe dodane składniki do eliksiru. Nie jest on sławny we współczesnych czasach, ze względu na jego krótką władzę.
"To na pewno nie moja rodzina" - powiedziałam do siebie, chociaż w duchu czułam, że to kłamstwo. Czy to prawda, że w mojej rodzinie byli czarodzieje?
I dlaczego Ravenclaw?


Cały dzień spędziłam z Ginny, rozmyślając nad tym, co przeczytałam minionego ranka; nie mówiłam nikomu o tym, bo nie wiedziałam do końca, czy to prawda. Ale w sumie, jak miałam się tego dowiedzieć?
- Slughorn też mnie zaprosił - Ruda była widocznie zafascynowana spotkaniem Klubu Ślimaków.
- Ciekawe co się na tych spotkaniach robi - powiedziałam, co było dość nieprzemyślane.
- No jak, co się robi, Hermiono? - Ginny zaśmiała się, przechylając głowę w tył. - Na pewno będziemy gadać o szkole.
Razem wybrałyśmy się do lochów, gdzie miało odbyć się spotkanie. Ginny ubrała się w piękną sukienkę, a ja, nie wiedząc, że trzeba ubrać się dostojnie, wybrałam szkolną szatę.
- Przynajmniej będę się wyróżniała - mówiłam do siebie.

Siedząc przy okrągłym stole, tuż obok Harry'ego i Ginny, czułam się niezręcznie. Zaproszony przez Slughorna McLaggen nie spuszczał ze mnie wzroku.
- A czym zajmują się twoi rodzice, panno Granger? Są mugolami, prawda? - Na głos mojego nazwiska lekko drgnęłam, ale niezauważalnie.
- Tak. Są dentystami - gdy zobaczyłam pytający wzrok każdego, oprócz Harry'ego, szybko powiedziałam - leczą zęby ludziom.

Resztę kolacji spędziliśmy na szerokich uśmiechach. Bardzo polubiłam Klub Ślimaka - każdy miał odmienną historię, którą powoli poznawałam.
Chcąc, czy nie chcąc, akapit z podręcznika o Augustusie i Hektorze nie dawał mi spokoju. W mojej głowie pojawiło się już milion scenariuszy - dobrych i złych. Czy to wszystko trzymało się kupy?

Niestety w poniedziałek rano okropnie się poczułam. Miałam wrażenie, że ktoś ściska mi głowę i brzuch. Ledwo wstałam z łóżka, ale musiałam iść na zajęcia.  Przez cały czas Ron chodził nadąsany. Towarzyszyłam im w ostatni trening przed meczem. Siedząc na trybunach zauważyłam, jak Rudy przybrał kolor skóry swoich włosów, a Harry coś do niego mówi, jakby go uspokajał.
Gdy zeszłam z trybun, żeby dołączyć do dziwnej konwersacji, Ron prawie krzyknął:
- Rezygnuję. Jestem do niczego.
- Nie jesteś do niczego i nie rezygnujesz! - krzyknął Harry, łapiąc go z przodu za szatę. - Możesz obronić każdy strzał, jak jesteś w dobrej formie, masz tylko problemy z głową!
- Uważasz mnie za czubka?
- Może i tak!
Ta kłótnia chyba trwała wieczność, dopóki prawie siłą ich nie rozdzieliłam, mówiąc:
- Przestańcie w końcu. - Ron tylko pokręcił głową.
- Wiem, że jest już a późno na znalezienie nowego obrońcy, więc jutro zagram, ale jeśli przegramy, na pewno przegramy, odchodzę z drużyny.
- Chcesz się tak łatwo poddać? - zapytałam, podchodząc do niego bliżej. - Ron, jesteś dobry, musisz tylko uwierzyć w siebie!
- Jakoś ta wiara mi nie pomaga, Hermiono.

Wieczorem przeglądałam jeszcze podręcznik, w którym dowiedziałam się o Ravenclawie. Przed incydent na boisku kompletnie nie myślałam o tym, jak paskudnie się czułam, oraz właśnie o książce. Miałam znaleźć jedynie informacje na temat Księcia Półkrwi, a znalazłam coś gorszego.
Przez całą noc nie mogłam spać - wpatrywałam się w okno, w które deszcz wystukiwał różne melodie. Nim zamknęłam oczy, Słońce już wyłaniało się zza gór, dlatego szybko wstałam, żeby przeglądnąć tematy dzisiejszych zajęć. Gdy nadszedł czas śniadania, zeszłam, czując się jak zombi, które niedawno opuściło swój grób.

Chłopcy już siedzieli przy stole Gryfonów, gotowi na mecz. Trudno było nie zauważyć grymasu na twarzy Rona, który jadł, a raczej, skubał poranny posiłek.
- Cześć - powiedziałam zmęczona, dosiadając się obok Rona. - Muszę was przeprosić za...
- Zapomnijmy o sprawie z Malfoyem - przerwał mi Harry, znów przeglądając Eliksiry dla Zaawansowanych.
- Nie chodziło...
- Wiem, że nie chciałaś.
- Harry, daj mi dokończyć! - krzyknęłam, przez co Ron zakrztusił się grzankami. - Przepraszam. Chodzi mi o to, że nie mogę dziś przyjść na wasz mecz. Jestem potwornie wyczerpana, ledwo wstałam z łóżka.
- Nie szkodzi - odezwał się Ron. - Przynajmniej nie będziesz oglądała naszej porażki.
- Głowa do góry, Ron! - Obok nas przeszła Lavender, widocznie podekscytowana. - Na pewno będziesz świetny!
- Może się czegoś napijesz? - Harry podsunął Ronowi kielich z dziwnie wyglądającym płynem.
- Wszystko jedno. - Ron już podnosił puchar, ale szybko go opuścił, gdy się odezwałam.
- Ron, nie pij tego!
- Dlaczego?
Zwróciłam się do Harry'ego, który miał zbyt bardzo zmieszaną minę.
- Co mu tam wlałeś?
- Co?!
- Widziałam, jak dolałeś coś do jego szklanki. I nawet coś tam trzymasz! - Harry szybko wsunął flakonik do kieszeni myśląc, że tego nie widzę. - Ron, proszę ciebie, nie pij tego.
Widocznie nie potrzebnie to mówiłam, gdyż podniósł puchar i jednym łykiem go wypił.
- Harry, to nielegalne! Powinieneś przez to wylecieć.
- I kto to mówi? - szepnął. - Kogo ostatnio skonfundowałaś? 
Chcąc czy nie chcąc, prychnęłam i opuściłam Wielką Salę.
Już byłam przy portrecie Grubej Damy, ale ktoś za mną krzyknął:
- Hermiona!
- Neville? A ty nie idziesz na mecz? - zapytałam, gdy ten okropnie dyszał, widocznie biegł.
- Harry prosił, żebym ci to dał - wręczył mi dobrze znany mi kawałek pergaminu. - Właśnie idą na mecz, ja też, ale doszedłem do wniosku, że cię dogonię.
- Dziękuję.
I przeszłam przez dziurę w portrecie.
Pokój Gryfonów był tak cichy, że aż w uszach mi piszczało. Zajęłam miejsce przy kominku, stukając w pergamin Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. Przed moimi oczami na pergaminie zaczęły rysować się przeróżne kształty - pokoje, klasy i pomieszczenia. Przy wyjściu z zamku roiło się od napisów, które przedstawiały imiona i nazwiska. Spostrzegłam, że Ron jako pierwszy z Harrym zmierzali na boisko, przez co skrzywiłam się, myśląc, co on wypił.
W sumie nie wiedziałam, po co Harry przekazał mi Mapę Huncwotów. Gdy rozwinęłam ją bardziej, na małej kartce widniało jego pismo: "Proszę, popatrz czasami na Malfoya".
Odruchowo sprawdziłam lochy, ale tam nikogo nie było. Palcem wodziłam każde możliwe miejsce, gdzie Ślizgon mógłby być, ale nic nie przychodziło mi na myśl. Prawie podskoczyłam, gdy zobaczyłam jego imię na siódmym piętrze. Malfoy chodził w te i we wte, jakby nad czymś myślał. W mgnieniu oka zniknął, a ja zerwałam się na równe nogi, szepcząc: "Pokój Życzeń".