Już wstawałam, żeby opuścić pomieszczenie - wprawdzie to wszystko jest przez niego. Brzydziłam się jego osobą coraz bardziej, dlatego rozmowa z nim była najmniejszą rzeczą, jaką w życiu wtedy potrzebowałam.
- Mieliśmy się spotkać - Za moimi plecami rozległ się przeraźliwy głos, który tamtego dnia wypełniony był tak jakby lękiem. - A ty teraz uciekasz.
Zastanawiałam się nad odpowiedzią, lecz nagle bez wahania rzekłam:
- Mam powody, Malfoy. - Starałam się, aby mój głos zabrzmiał wystarczająco groźnie. Chyba mi sie udało.
- Granger, wiesz, że nie chcę się z tobą bawić w jakieś gierki. Skończmy sprawę z szafą i zostawię cię w spokoju.
Nagle na myśl przyszło mi pytanie, które powinnam zadać już dawno temu.
- Dlaczego wybrałeś mnie? W szkole jest mnóstwo osób które mogłyby ci w tym pomóc. - powiedziałam przez ramię, trzymając gorączkowo rękę na klamce.
- Trzymam wrogów jeszcze bliżej, Granger - uśmiechnął się tak, jak nienawidziłam - z gorliwością i kpiną. - Jakbym poprosił przyjaciół, mogliby mi na to nie pozwolić.
- To ty masz jakiś przyjaciół? - zapytałam, być może niegrzecznie. - Ach, no tak, Crabbe, Goyle i Pansy na pewno by ci zabronili.
W moim głosie wtedy znajdowało się tyle kpiny, że do końca nie byłam pewna, czy ten głos należy do mnie.
Spodziewałam się od niego jakiegoś głupiego komentarza na temat Harry'ego i Rona i nawet przygotowałam sobie w głowie odpowiedź, ale to, co powiedział, sprawiło, że mnie zatkało.
- To nie są moi przyjaciele. Mam mądrzejszych przyjaciół.
- Pansy chyba myśli inaczej - powiedziałam bardziej do siebie, ale chyba to usłyszał.
Między nami przez jakiś czas panowało milczenie. Nie miałam odwagi na niego spojrzeć, bo bałam się, że jego wzrok zamieni mnie w bryłę lodową. Ale miałam dziwne przeczucie, że się mi przygląda. Nie podobało mi się to.
- Poszukaj więcej informacji w bibliotece - powiedziałam, zerkając na okno, przy którym stał. - Ja już ci nie będę w niczym potrzebna.
- Wiesz, że nie lubię krzywdzić ludzi - zadrwił, a przed oczami zaczęły mi lecieć scenariusze z minionych lat. Zapamiętałam każde wydarzenie z jego udziałem - jak nazwał mnie szlamą w roli głównej. - Ale pamiętasz naszą umowę. W każdej chwili mogę załatwić tyłki twoim chłoptasiom.
- Myślę, że jesteś głupi.
- Nie uważam tak. Mój plan jest bardzo dobry, Gryfonko. - Ostatnie słowo podkreślił wysokim tonem głosu. Widocznie miał zamiar uświadomić mi, że należenie do domu Godryka Gryffindora wiąże się z wielką odwagą i poświęceniem dla przyjaciół.
- A tobie tej przebiegłości Ślizgona chyba brakuje - odpowiedziałam, lekko się uśmiechając. - Jakbyś trochę pomyślał, wiedziałbyś, że teraz wyjdę z tej klasy, pójdę do Wieży Gryffindoru i powiem o tym moim przyjaciołom.
Być może tego nie przemyślałam. Następne wydarzenia działy się tak szybko, że to, co widziałam zamieniło się w niewyraźne plamy. Malfoy wyciągnął różdżkę i zamknął za mną drzwi z wyraźnym trzaskiem na klucz, a mną cisnął pod ścianę, trzymając moje nadgarstki.
Przysunął swoją twarz do mojej, mówiąc powoli i bardzo wyraźnie.
- Mówiłem, że nie będę się z tobą bawić, Granger. Pomożesz mi. Teraz pójdziesz ze mną do Pokoju Życzeń, wypróbujemy coś na tę szafę, a ty posłusznie pobiegniesz do swojego Królestwa Książek i znajdziesz mi do cholery to zaklęcie.
Nawet nie zwróciłam uwagi, że teraz trzyma moją szyję. Powoli zaczął mnie dusić, a ja nie dawałam za wygraną. Wydusiłam z siebie jedynie jedno słowo, które być może było najbardziej odważnym słowem w moim życiu.
- Nie.
Wyciągnął różdżkę, a ja wyczytałam na jego twarzy zakłopotanie. Doskonale wiedziałam, że lada chwila trzepnie we mnie jakimś złym zaklęciem. Ale widocznie się bał. Błagałam, aby puścił - robiłam się coraz bardziej fioletowa i powoli brakło mi tchu. Drżącą ręką podniósł różdżkę do góry i szepnął: Imperio.
Klasa tak jakby się rozlała na sekundę - poczułam, że jestem niesamowicie lekka. Oddychałam już bezproblemowo i poczułam, że jestem wolna. Ruszyłam w stronę drzwi i każde kroki stawiałam tak lekko, jakbym była najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Spojrzałam na bok, gdzie szedł Malfoy. Widziałam, jak trzęsą mu się wargi, a jego powieki przeraźliwie mrugały. Ruszyliśmy w stronę Pokoju Życzeń i stanęliśmy przed kamienną ścianą.
Nagle przejście przed nami się otworzyło i przekroczyliśmy "próg". Szłam dobrze znajomą mi drogą prowadzącą do Szafy, której zagadkę miałam zadanie rozwiązać. Przez myśl nagle przebiegł mi Harry, ale odbiegł tak szybko, że nawet nie zauważyłam. Gdy stanęliśmy przed magicznym meblem, Malfoy powiedział szybko i gorączkowo:
- Wchodź.
Otworzył drzwiczki Szafy, a ja zgodnie z jego poleceniem weszłam. Nie bałam się - wszystko wtedy wydawało się nieważne, liczyła się tylko pomoc Malfoyowi. Zamknął drzwiczki i otuliło mnie przyjemne ciepło, a sekundę później przeraźliwy chłód. Stałam tam co najmniej trzy minuty, a później sama uchyliłam drzwi.
Na pewno nie znajdowałam się w Pokoju Życzeń, a to miejsce, w którym wtedy byłam znałam doskonale.
Sklep Borgina i Burkesa.
Wyszłam delikatnie i poczułam uderzającą we mnie falę zimna. Odruchowo zamknęłam za sobą drzwi i oplotłam siebie ramionami, bo szata wtedy wydawała się zbyt cienka, aby mnie ogrzać. Rozglądałam się gorączkowo i zdałam sobie sprawę, że nie czuję się tak wolno jak wtedy - wszystkie rzeczy zaczęłam sobie przypominać, ale jedyne, co zapamiętałam, to niewyraźne wspomnienia z Pokoju Życzeń, które zdarzyły się przed minutami. Czas mijał, a ja w końcu przypomniałam sobie wszystko. Siedziałam na zakurzonym krześle w sklepie, czekając, aż ktoś przyjdzie. Nie wiedziałam co robić.
Zbadałam Szafę ponownie. Nigdzie nie było jakiegoś magicznego wihajstra, które miałoby teleportować. Przypomniałam sobie zaklęcie, które Malfoy pewnego razu zapisał mi na kartce - odruchowo sięgnęłam ręką do wewnętrznej kieszeni szaty i wyciągnęłam zmierzwioną karteczkę z pochyłym pismem Ślizgona. Może jednak to działa na różne rozmiary, pomyślałam, dlatego wślizgnęłam się do środka i czytając zaklęcie, uniosłam różdżkę. Znów otuliło mnie ciepło i byłam pewna, że się udało. Z pewnością otworzyłam drzwiczki ale znów znajdowałam się w sklepie.
Równie dobrze mogłabym wyjść ze sklepu i poprosić kogoś o pomoc - ale Hogwart prawdopodobnie znajdował się wiele mil stąd, a ja tkwiłam w magicznej części Londynu, jakby w pułapce.
Zaczęłam łączyć ze sobą fakty.
Sklep Borgina i Burkesa znajduje się na ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Dzielnica równoległa do ulicy Pokątnej. Tam mogłabym pójść do jakiś znajomych czarodziejów po pomoc, ale to mogłoby być ryzykowne. Zawsze mogłabym wykraść jakąś miotłę i polecieć na niej do Hogwartu.
Ale na dworze panowała zamieć, a ja w lataniu byłam beznadziejna.
Przeczesałam włosy i poczułam zakłopotanie. Byłam zupełnie sama i nie wiedziałam, jak bez problemu się stąd wydostać.
Nastał czas, aby zbadać sklep.
Sklep Borgina i Burkesa był idealny dla czarnoksiężników - pełno tu było czarno-magicznych przedmiotów. Zdziwiłam się, że pomimo zamknięcia cały towar został na miejscu. Spojrzałam na wejście do sklepu, przy którym stał bliski rozpadowi wieszak. Podeszłam i zgarnęłam trochę kurzu z czarnego, wyblakłego materiału i zrozumiałam, że ktoś kiedyś zostawił tu swoją szatę. Tym idealnie mogłabym okryć herb Gryffindoru wyszyty na szacie w okolicach mojego serca. Poczułam lęk, gdy na zewnątrz dostrzegłam mnóstwo postaci w czarnych kapturach.
I przysięgam, że chyba ktoś mnie wtedy strzegł, bo w okolicach zaplecza usłyszałam pohukiwanie sowy.
Prawie biegiem ruszyłam w tamtą stronę. Przecież wtedy bez problemu mogłabym napisać list do Dumbledore'a, albo do Harry'ego i Rona i pewnie wyciągnęliby mnie stąd, nie musiałabym nawet wychodzić na zewnątrz. Po chwili gdy energicznie odsunęłam zasłonę, za którą usłyszałam pohukiwanie, wydałam z siebie jęk zażalenia.
Zobaczyłam tam jakąś mechaniczną sowę, która do nóżki miała przyczepioną karteczkę na sznurku: Przeklęta sowa. Odbiorca nadanego listu przez czarodzieja zostaje zaczarowany zaklęciem skrzydlatym, przez co wyrastają mu skrzydła. Trzydzieści pięć galeonów.
Na brodę Merlina.
~*~
Miałam wrażenie, że mój pobyt w sklepie Borgina i Burkesa trwał w nieskończoność - po tym, jak zajrzałam w głąb zaplecza i znalazłam jakieś stare księgi, które kartkowałam cały czas, zorientowałam się, że byłam tam tylko trzy godziny. Czas w mojej głowie leciał jak szalony, a tak naprawdę to czułam, że ktoś specjalnie trzyma wskazówki zegara, żeby sekundy stały się minutami, a minuty godzinami.
Siedziałam na podłodze za zasłoną, gdzie znalazłam przeklętą sowę i księgi. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, drewna i kurzu, od czego co jakiś czas kichałam. Byłam wyczerpana, a za oknem był już wzrok, dlatego co jakiś czas jednym okiem zaglądałam za zasłonę bojąc się, że jeden z tych zakapturzonych postaci, które widziałam zaledwie parę godzin wcześniej wejdą i mnie napadną.
Brzmiało to jak z jakiegoś głupiego mugolskiego filmu kryminalnego.
Księgi, które przeglądałam, zawierały tylko teorię i praktykę na temat czarnej magii - a jak każdy wie, to było mi wtedy najmniej potrzebne. Kiedy wdałam się w coraz głębsze rozmyślania, marzyłam, żeby ktokolwiek stanął drzwiach sklepu, aby mnie stamtąd zabrać i wrócić do Hogwartu. Jednocześnie bałam się każdego cienia, którego zauważyłam na murach ulicy Śmiertelnego Nokturnu. Czułam się bezbronna i całkowicie niewinna - skoro Malfoy mnie tam przetransportował, dlaczego mnie stamtąd nie wyciągnął?
A może ktoś zauważył, że rzuca na mnie zaklęcie Imperius - jest to zaklęcie niewybaczalne, grożące Azkabanem. Aż ciarki mi przeszły na samą myśl o tym okropnym miejscu otoczonym przez Dementory.
Znów spojrzałam na zegar.
Tik-tok-tik-tak.
Szukałam innych rzeczy, które mogły by przydać mi się w ucieczce. Każdy przedmiot emanował czarną magią, co naprawdę wydawało mi się okropne. Kiedy dobijała północ, chwyciłam zakurzony płaszcz, który wisiał na wieszaku tuż przy wyjściu. Miałam zamiar znów schować się na zapleczu i poczekać do świtu i jak najszybciej dostać się do Hogwartu.
I przysięgam, że wtedy byłam na siebie okropnie zła, że nie zdołałam opanować sztuki teleportacji - mogłabym wtedy bezproblemowo deportować się do Hogsmeade i stamtąd ruszyć wprost do zamku.
Pomyślałam również znów o tym, czy ktoś zorientował się, że mnie nie ma - wprawdzie była noc i pewnie każdy leżał już w łóżkach okryty najcudowniejszą hogwarcką pościelą, a ja okryta byłam jedynie cienką szatą, która przykryta była pajęczyną i grubą warstwą kurzu, którego nie zdołałam usunąć.
Pomyślałam również znów o tym, czy ktoś zorientował się, że mnie nie ma - wprawdzie była noc i pewnie każdy leżał już w łóżkach okryty najcudowniejszą hogwarcką pościelą, a ja okryta byłam jedynie cienką szatą, która przykryta była pajęczyną i grubą warstwą kurzu, którego nie zdołałam usunąć.
Nim zamknęłam oczy, prawie podskoczyłam słysząc, że ktoś wszedł do sklepu.
Weszłam w głąb zaplecza, kryjąc się za dziwnie wyglądającymi mi kartonami. Zasłoniłam herb Hogawrtu wyszyty na mojej piersi, na wszelki wypadek, kiedy ktoś mógłby zobaczyć go w mroku. Wlepiłam wzrok w czubki swoich butów, bojąc się jak nigdy wcześniej.
Nagle uderzyła mnie wielka fala gorąca, kiedy usłyszałam ochrypły głos:
- Na pewno to tutaj?
- Tak, jestem tego pewny.
Ta ostatnia wypowiedź, którą zdołałam usłyszeć, należała do Dracona Malfoya. Po chwili zorientowałam się, że do sklepu wkracza więcej osób.
Draco odezwał się ponownie.
- To ta szafa - Słyszałam go coraz wyraźniej, widocznie podszedł bliżej źródła mojego pobytu w sklepie. - Jest pusta - szepnął, ale zdołałam go zrozumieć.
- Może deportowała się do innej? - Już inny głos obił się o moje uszy, dając sobie sprawę, że chodzi o mnie. - Albo może ktoś wyczuł, że jest Szlamą i ją zabrali?
Po sklepie rozległ się okropny śmiech, przez który poczułam ciarki na całym ciele.
- Trzeba przeszukać sklep - odezwał się pierwszy głos, a ja klęknęłam, całkowicie chowając się za kartonami, co sprawiło, że nie słyszałam ich tak wyraźnie. - Greyback i Carrow, stańcie przy wejściu, żeby nie przyciągnąć zaciekawionych spojrzeń. Ja przeszukam zawartość, może znajdę coś ciekawego. Malfoy, zaplecze.
I przysięgam na mojego kota Krzywołapa, że wtedy poczułam, jak serce podskoczyło mi do gardła.
Usłyszałam jego spokojny krok po kamiennej podłodze. Kiedy odchylił zasłonę i najpierw ruszył w przeciwną stronę, czułam, że w końcu i tak mnie zauważy. Trzymałam różdżkę za pazuchą tak mocno, że w mroku dojrzałam moje białe czubki palców.
Zaplecze miało kształt prostokąta, było bardzo długie ale bardzo wąskie. Szerokość tego pomieszczenia za zasłoną pomieściłoby mnie dwa razy, mimo to okropnie się wierciłam.
Usłyszałam, że dotarł do końca i zauważyłam, że koniec jego różdżki lekko się świeci. To na pewno nie było zaklęcie Lumos, na pewno.
Odwrócił się na pięcie i powoli ruszył w moją stronę. Zamknęłam oczy dosłownie na chwilę, bo w tamtym momencie musiałam być ostrożna i zachować trzeźwy umysł.
Kiedy minął zasłonkę wpadł na jeden karton, przez co głośno wypuścił z siebie powietrze, a ja w duchu zaśmiałam się drwiącym uśmieszkiem.
Po chwili nadszedł ten moment.
Nasze spojrzenia się zetknęły.
Pierwsze dwie sekundy trwały jakby w nieskończoność. Następnie tak zrobiło mi się słabo, jak zobaczyłam jak Malfoy opuszcza różdżkę, a słabe światełko gaśnie. Dostrzegając jego szare oczy w ciemności poczułam, że przechodzi mnie dreszcz. Wpatrywał się we mnie jakiś czas, a potem uniósł palec wskazujący do ust.
Opuścił zaplecze, a ja znów uklękłam i nie mogłam złapać tchu.
- Nic nie ma - powiedział Malfoy zdecydowanym tonem.
- No to wracamy - rozległ się ochrypły głos, gdy nagle do sklepu wszedł jeden z ich towarzyszy.
- Avery, ktoś powiedział, że widział na końcu ulicy jakąś podejrzaną czarownicę.
- No to idziemy.
I wyszli.
__________________________________________________
Był to chyba najdłuższy rozdział, jaki zdołałam napisać - i wiem, że to właśnie on zasługuje na miano najlepszego na tym blogu.
Ferie skończyłam, ale mam cudowne pomysły na następne rozdziały.
Pozdrawiam!