wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział III - Levicorpus

Nowy rozdział wcześniej,
ze względu na to, że zachorowałam i mam więcej czasu, żeby coś napisać.
Plus wróciłam z gór, gdzie znalazłam parę inspiracji... :)



***

- Nie ma mowy Ronaldzie - ostrzegłam Rudzielca, gdy ten już próbował pobawić się zabawką z Magicznych Dowcipów Weasleyów. - Doskonale wiesz, że na terenie zamku to jest zakazane, a my, prefekci, musimy tego pilnować - powiedziałam z wysoko uniesionym podbródkiem, wyrywając mu z ręki Detonator pozorujący. - Wiesz ile to by hałasu zrobiło? I co by powiedziała profesor McGonagall? 
- Spokojnie, Hermiono, chciałem się tylko pobawić - odpowiedział lekko rozbawiony Ron, przyglądając się Harry'emu.
- Musimy się uczyć, przecież za dwa lata mamy Owutemy! To nie jest zabawne! - Trzepnęłam go książką, gdy zaczął się śmiać.
- To drugi dzień nauki, a ty już myślisz o egzaminach? - Kłótnią między mną a nim w Pokoju Wspólnym Gryfonów przyglądali się wszyscy mieszkańcy domu Lwa. - A tak poza tym, muszę trenować, bo mam dziś trening quidditcha, muszę dostać się do drużyny!
Zignorowałam jego dalsze uwagi, dlatego skierowałam się do wyjścia z Pokoju Gryfonów i ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Ron tak działał mi na nerwy, że bez problemu chciałam zmienić go w karalucha, bo przynajmniej by się nie odzywał.
Zajęłam miejsce tuż obok Ginny, która prowadziła najwidoczniej bardzo ciekawą konwersację z Deanem Thomasem, bo ten nie mógł oderwać od niej swoich ciemnych oczu, a ona. lekko zakłopotana, posyłała mu ciepłe uśmiechy.
Przywitałam się z nimi i nałożyłam na talerz małą porcję porannej jajecznicy, otwierając podręcznik i ucząc się na tego dniowe zajęcia zaklęć. 
Usłyszałam z mojej prawej strony głośne stukanie butami, więc odwróciłam głowę. Tam maszerował Draco Malfoy, wyraźnie zaciskając pięści. Jego blada cera wtedy przypominała bardziej moją, widocznie się wkurzył. Zignorowałam to na co najmniej dziesięć sekund, gdyż potem spadł mu talerz na podłogę, w tym samym czasie krzycząc na Pansy Parkinson, która zanosiła się płaczem.
Scena ta sprawiła, że zaczęłam się śmiać. Między Gryfonami a Ślizgonami zawsze panował jakiś mur nie do rozbicia.
Gdy tak o tym rozmyślałam, usiadł obok mnie Harry i coś zaczął niewyraźnie mówić. Popatrzyłam na niego pytająco, ale urwał, gdy zobaczył Ginny i Deana razem. Widocznie to zignorował i tym razem rzekł wyraźnie i wolno:
- Malfoy coś knuje. 
- To znaczy? - zapytałam, przeżuwając ostatnie kęsy jajecznicy.
- Cały czas spaceruje w jednym miejscu, patrz - Palcem wskazał na pewne miejsce na Mapie Huncwotów, która nie wiem jakim cudem znalazła się obok mojego talerza. - Ósme piętro.
- Widocznie coś go gryzie - powiedziałam, głową wskazując na stół Ślizgonów, gdzie Draco dalej kłócił się z Pansy.
- Ja myślę, że on jest Śmierciożercą. - wypalił Harry, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Zwariowałeś? - zapytałam dość poważnie, lecz w duchu poczułam rozbawienie. - Nie sądzę. Sam-Wiesz-Kto raczej nie przyjąłby takiego pacana do swojej "armii". - Ostatnie słowo wypowiedziałam innym akcentem, żeby bardziej podkreślić znaczenie tego słowa.
- Muszę się dowiedzieć prawdy. - W tym samym czasie dosiadł się Ron, który nachylił się do Harry'ego i powiedział:
- Uspokoiła się już?
- RONALD! - Stuknęłam pięścią w stół, przez co Ginny podskoczyła, Deanowi wypadł widelec z dłoni, a Lavender zachichotała. - Czemu ty mnie tak wkurzasz?! - krzyknęłam, wstając od stołu i opuszczając Salę.

Gdy nastało po południe, przebrałam się w cieplejsze ubranie, gdyż mimo września, na dworze dominował zimny wiatr. Cały dzień na lekcjach uważałam, nie myśląc o Ronie i naszej kłótni. Miałam iść na ich trening quidditcha, ale wtedy byłam pewna, że idę tam dla Harry'ego.
W Pokoju Wspólnym zastałam przebranego czarnowłosego, który do mnie powiedział:
- Dużo osób chce się dostać do drużyny, mam nadzieję, że nie będą lepsi od Rona.
- Jak Ronald się postara, to mu się uda - rzekłam jak siedmiolatka, której nie chciano dać lizaka.
Razem wybraliśmy się na boisko quidditcha. Od razu zajęłam dobre miejsce na trybunach, przysiadając obok Luny. Na boisku stało mnóstwo Gryfonów - starsi, młodzi, a niektórzy wyglądali, jakby nie wiedzieli, czym jest miotła. Moją uwagę przykuł jeden z wyrośniętych Gryfonów - nigdy z nim nie rozmawiałam, ale wiedziałam, jak się nazywa. Cormac McLaggen, jeden z najbardziej wkurzających - tak przynajmniej opowiadała mi Ginny - Gryfonów w Hogwarcie.
Zamienił parę słów z Harrym. Następnie Cormac skierował się na dół trybun, przyglądając się nam jak by zobaczył swój pierwszy śnieg w życiu.
- Em... Luna, on chyba na ciebie patrzy - zagadałam do blondynki, która rozmarzonym wzrokiem patrzyła na ciemne chmury. 
Nie odpowiedziała, tylko parę razy mrugnęła w szarawe niebo.
Trochę zakłopotana, nie wiedząc, co robić, pomachałam mu niepewnie, a on puścił mi oko. Poczułam ciarki na plecach, gdyż był on dla mnie okropny.
Gdy na boisku zjawił się Ron, z daleka widziałam, że cały się trzęsie. Starał się o stanowisko obrońcy, a z tego co widziałam, McLaggen tak samo.
Po dwóch stronach, przy dużych poręczach, podlecieli Weasley i Cormac. Ten drugi z widocznie uniesioną głową trzymał miotłę jedną ręką, jakby chciał pokazać, że jest najlepszy. Ten pierwszy zaś, prawie spadł z miotły.
Na środku zjawiło się paru Gryfonów, którzy zaczęli rzucać kaflami przez obręcze. Cormac obronił wszystkie, a Ron zaś obronił tylko raz.
- Spróbujcie jeszcze raz! - Rozległ się krzyk Harry'ego, który uważnie przyglądał się z boku.
Poczułam, że mam ochotę walnąć McLaggena za tę jego pewność siebie, dlatego zupełnie nie myśląc chwyciłam różdżkę tak, żeby nikt nie widział i szepnęłam Konfundo.
Cormac zaczął przepuszczać każdy rzut, przez co widocznie i zbyt głośno zaczęłam dopingować Rona.
Po paru nieudanych obronach McLaggena, Ron obronił zaledwie wszystkie, dlatego Harry widocznie uradowany, już na lądzie uścisnął Rudego krzycząc "Witaj w drużynie!"
Wstałam i zaczęłam klaskać, lecz tuż za mną stała Lavender, która prawie popłakała się ze szczęścia. Szybko opuściłam trybuny i zupełnie nie kontrolując tego, co robię, pobiegłam w ich stronę krzycząc jak idiotka.
- Rooon! Byłeś wspaniały!
Za mną Lavender biegła tak, że zabrakło jej tchu, lecz gdy ja przytuliłam Rudzielca, ona prychnęła i wyszła z boiska.
Tak czy inaczej, nie musieliśmy mówić sobie "przepraszam", żeby się z Ronem pogodzić.
- Myślałem, że puszczę tego czwartego karniaka - mówił wciąż uradowany Ron. - Demelza chytrze podkręciła piłkę...
- Tak, tak, byłeś wspaniały - powiedziałam, czując się lekko rozbawiona.
- W każdym razie byłem lepszy od tego McLaggena - stwierdził Ron z wyraźną satysfakcją. - Widzieliście jak przy piątym strzale poleciał w złą stronę? Jakby ktoś go skonfundował...
Poczułam, że się rumienię. Na szczęście nikt tego nie zauważył, bo Weasley nie mógł przestać omawiać drobnych szczegółów tamtego treningu.

Przez kolejne dni, aż do weekendu Ron nie mógł przestać w kółko mówić "dostałem się do drużyny quidditcha!". Te jego krzyki sprawiały, że szeroko się uśmiechałam.
Gdy nadszedł weekend, Dumbledore powiedział, że w sobotę i niedzielę nie mam obowiązku składać mu wizyt. Miałam już dosyć raportów na temat Harry'ego, ale dyrektor z dnia na dzień prosił o mniej, dlatego było mi lżej.
W sobotę mieliśmy wybrać się do Hogsmeade. Tego dnia pozwoliłam sobie pospać dłużej, lecz mimo tego, że byłam pogrążona w głębokim śnie, czułam, że Lavender nie może przestać mi się przyglądać. Dzieliłam z nią dormitorium i między nami zawsze były koleżeńskie stosunki, lecz wtedy miałam wrażenie, że chce rzucić we mnie jakimś złym zaklęciem.
Gdy odrzuciłam z siebie te głupie myśli, rozglądnęłam się po Pokoju Wspólnym, gdzie na szczęście nie było irytujących pierwszoroczniaków i zabrałam się za czytanie. Na siódmym rozdziale podręcznika usłyszałam kroki dobiegające ze schodów, dlatego odwróciłam głowę i zobaczyłam zmierzającego do mnie Harry'ego. W ręce coś trzymał.
- Hermiono - powiedział zadyszany, jakby przebiegł maraton. - patrz co znalazłem.
Otworzył książkę, którą trzymał w dłoni. Był to egzemplarz Eliksirów dla Zaawansowanych, z lekcji profesora Slughorna.
- Nie chcę nic słyszeć na temat tej książki - rzekłam surowo. - ona różni się od innych, dlatego nie jest właściwa, może nawet niebezpieczna. Powinieneś oddać ją profesorowi Slughornowi.
- Nie mogę jej oddać, zawiera dużo przydatnych informacji, nie tylko na temat eliksirów - Palcem wskazał na dopiski na krawędziach kartek, napisane pochyłym i równym pismem. - Na przykład to, o, Levicorpus. Zapewne jakieś zaklęcie, możemy wypróbować! - Harry najwyraźniej nie potrafił ukryć swojego zainteresowania.
- To może być niebezpieczne! - Prawie wstałam, żeby zabrać mu podręcznik, ale do Pokoju wkroczył Ron.
- Co tam u was? - zapytał uradowany i w mgnieniu oka Harry znalazł się przy nim, pokazując na formułkę zaklęcia.
- Wow, brzmi nieźle - rzekł Ron, poprawiając swoje szaty. - To co, próbujemy?
- Czy wy do końca zwariowaliście?! - krzyknęłam, przez co oboje podskoczyli. - Chcecie użyć zaklęcia, o którym w ogóle nic nie wiecie?!
- Spokojnie, Hermiono, jak coś się stanie, my to naprawimy.

Prawie siłą wyciągnęli mnie z Pokoju Wspólnego Gryfonów i szybkim krokiem doszliśmy na dziedziniec. Ponieważ było tam zbyt wiele ludzi, przenieśliśmy się na błonia w okolicach jeziora.
- Jesteś gotowy? - zapytał Harry, któremu zielone tęczówki błyskały pod okrągłymi okularami.
- Jak nigdy stary - odpowiedział Ron, który doskonale był pewien, że nic mu się nie stanie.
Założyłam ręce na piersi, rzucając różdżkę na zieloną trawę, idealnie pokazując, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Nim zdążyłam zrobić obrażalską minę, usłyszałam głośne zaklęcie.
Ron w mniej niż sekundę uniósł się może z pięć centymetrów nad ziemią i zrobił tak jakby obrót, po czym głową zawisnął w dół, a jego nogi miały miejsce na górze.
Zaczęli się śmiać, po czym doszli do wniosku, że nie wiedzą, jak go odwrócić.
- Mówiłam! - powiedziałam, dalej robiąc obrażalską minę.
- Em.... - mruknął Harry, dalej trzymając różdżkę w górze, ale jedną ręką przerzucił parę kartek i nie patrząc na Rudzielca krzyknął:
- Liberacorpus! - Rudy upadł na trawę, a ja zaczęłam śmiać się pod nosem.
- No i co było w tym takiego złego, Hermiono?  - zapytał Ron, który zaczął otrzepywać się z ziemi.
- Ciekawe co byście zrobili, jakby ten Książę nie podał przeciw zaklęcia.
- Och Ron! - Rozległ się piskliwy głos, dobiegający z zamku, ale stopniowo się przybliżał. - Nic ci nie jest?! - Lavender znalazła się przy nim, otrzepując jego plecy.
- E... Co? - zapytał zagubionym głosem.
Już miałam podejść do Harry'ego, ale on zaczął biec w stronę Zakazanego Lasu.
- Harry?! - krzyknęłam, ale on biegł dalej. Pobiegłam za nim, a za mną tuż Ron, który prawie nie mógł wyrwać się od Lavender.
Biegliśmy, aż nagle przystanęłam przy samym skraju Zakazanego Lasu, bezskutecznie krzycząc. Harry znikł wśród ciemnych drzew, a Ron już miał wbiegać, ale pociągnęłam go za rękaw.
- Nie możemy tam wejść!
- Zwariowałaś?
Tym razem on pociągnął mnie za rękaw mojej koszuli i potykając się o korzenie drzew i tajemniczych roślin, szukaliśmy Harry'ego.
Zatrzymałam się, gdy za jednym z ostrych krzewów zobaczyłam burzę platynowych włosów.
- Ron! - szepnęłam, klękając na ziemi. On zrobił to samo, widząc, na co pokazałam.
- Malfoy - rzekł, nie odrywając wzroku od zmieszanej miny Ślizgona.
Harry nagle znalazł się obok nas, gestem pokazując, że mamy tu zostać. On powoli rozprostował nogi i podszedł do Malfoya.
- Co ty tu robisz Potter? - Jego głos był tak zimny, że na moich plecach pojawiły się ciarki.
- Mógłbym zadać to samo pytanie.
Z różdżki Ślizgona wyleciało parę dużych iskier, przez co od razu wstałam i przyłączyłam się do walki.
- Szlama i Wieprzlej to twoje niańki, Potter? - zakpił, nie przestając rzucać zaklęcia. - Czy twoja matka nie zdążyła cię czegoś w ogóle nauczyć?
Te słowa sprawiły, że zagotowałam się niczym woda na herbatę, dlatego głośno powiedziałam zaklęcie:
- Levicorpus!
Draco Malfoy zawisł identycznie jak Ron przed siedmioma minutami.
Zauważyłam błyski w oczach Rona i Harry'ego, ale były albo tak małe, albo je sobie wyobraziłam.
- Postaw mnie na ziemię ty wredna szlamo! - warknął, gdy różdżka upadła mu zbyt daleko, żeby mógł ją dosięgnąć.
- A czy twoja matka nie nauczyła cię przeciw zaklęć Malfoy? - Ron podszedł do niego, popatrzył wrogo i zabrał różdżkę.
- Jeżeli coś chcecie ode mnie wyciągnąć, to wam się nie uda.
- Nie ma sprawy. Nawet zabawnie wyglądasz do góry nogami. - czarnowłosy przysiadł na jednym z głazów.
- Puśćcie mnie, albo mój ojciec się o tym dowie! - Nie mogłabym powiedzieć, że to był krzyk. Syknął jak wąż.
Miałam wrażenie, że droczenie się między nimi trwało wieczność, ale poczułam, że każdy włos na mojej głowie się najeżył, bojąc się, że ktoś nas złapie. Uniosłam różdżkę tak, żeby nikt nie zauważył i szepnęłam Liberacorpus. Malfoy upadł na ziemię krótko krzycząc, po czym odebrał różdżkę Ronowi i uciekł.

Harry i Ron nie mogli przestać mi się przyglądać.
Uwolniłam Malfoya  w momencie, gdy mogliśmy dowiedzieć się istotnych rzeczy.


_____________________

Bardzo przepraszam, że w rozdziale nie dzieje się nic ciekawego. Po prostu mam nawyk kończenia w ciekawych miejscach :D Zapraszam na nowy rozdział, który niedługo już powinien się pojawić :)

3 komentarze:

  1. Czekam na dalsze części :***

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział, czekam na ciąg dalszy ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Strasznie kanoniczna u ciebie ta Hermiona drugi dzień nauki, a ona już się chce uczyć i myśli o egzaminach. Kłótnia z Rudzielcem też bardzo mi się podoba.
    Lavender. Boże, ale mnie ta dziewczyna irytuje ;/ Ale do Ronalda pasuje. Ciekawe czy Harry odkryje co knuje Malfoy?
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję serdecznie za każdy komentarz!